77
,wał im kroku, starając się naśladować zręczne, wyrachowane ich ruchy.
— Aj-da ! Zuch! zuch Foka! doprawdy zuch ! — krzyknął Dżjanha, zwracając ku niemu spotniałą, rozognioną, ale wcale zmęczenia nie zdradzającą, twarz. — A tylko, mój zuchu, podwiąż sobie rzemień u obuwia, bo się obalisz.
Zmieszany Foka spojrzał na nogi i znowu poczuł, że mu się na płacz zbiera; ciężkie, futrzane torbasy spadły mu już były niżej kolan, a długie podwiązki wlokły się po ziemi i groziły przewróceniem lada chwila. Musiał się przeto zatrzymać, a tymczasem Ujbanczyk minął go z wesołym uśmiechem.
— Zabiją! Zabiją beze mnie... Uuu! Pewnie już daleko — szeptał żałośnie, podnosząc się i co-tchu ruszając dalej. Wielkiem było jego zdziwienie, gdy wpadłszy do lasu, ujrzał o kilka kroków obu braci, skradających się ostrożnie ku płaskiemu wzgórkowi. Zobaczywszy go, dali znak, żeby się spokojnie zachował, a jednocześnie, aby się starał okrążyć wzgórek od strony przeciwnej. Idąc za tą wskazówką, obaczył na stoku pochyłości renifera, głęboko ugrzą-złego w zaspie śniegu. Biedak łeb przyduszony ciężarem gałęzistych poroży zwiesił tak nisko, że chrapami, ziejącemi strugi piany i pary, dotykał gruzowatych kolan przednich łap, tkwiących bezsilnie aż do zgięcia w wysokiej zadmie; wpadłszy na ten lep śnieżny, zwalił się całym ciężarem swej złotej, grzy-wiastej piersi i nie mógł już powstać. Bokami robił gwałtownie, brocząc z pod strzał pierzastych, tkwiących między żebrami strugi kolorowej posoki; ciemny, śniegiem przyprószony grzbiet jego przebiegały bolesne drgania, a tylne, żylaste nogi deptały kon-wulsyjnie i gniotły śnieg dokoła, tworząc obszerny dół, ciemny, gdyż powleczony sinym, łagodnym cie-