tułów zwierza i rubinowe ćwierci zastygłego n ięsa; przed chłopcem, oparta na długim kosturze i zapatrzona weń jak w tęczę stała kobieta, z którą on •przeżył tyle dni szczęśliwych — matka jego dzieci, niegdyś piękna, dzisiaj mumia, chuda i wyniszczona, a obok Lelija, wiotka, młoda, powabna, z główką zdobną długimi warkoczami, okrywająca połami pstrego „sagyniaka" czepiające się jej dzieci, które nagie i żótłe, jak miedziane posążki, stały nieruchome z szeroko rozwartemi, ptasiemi, czarnemi oczkami i słuchały brata.
— Do domu! marsz! — krzyknął na nie, podchodząc. — A i ty, Niuster, zamiast opowiadać, wszedłbyś ogrzać się do izby, zmarzłeś pewnie, noc była zimna — dodał łagodniej.
Dzieci pierzchły, uprowadzając ze sobą Leliję; za niemi podążyli i starsi, puściwszy przodem bohatera chwili, młodego myśliwca.
Ten, wedle zwyczaju, wszedłszy do izby, zatrzymał się na środku, zwrócił ku obrazom i trzykrotnie przeżegnał; poczem zuchowato powiesił czapkę z rękawicami na kołku i zabierał się do dalszego opowiadania, gdy nagle, na ławie za stołem, ujrzał człowieka, leżącego z założonemi pod głowę rękoma, który widocznie tylko co obudzony, badawczo przyglądał się dużemi, błyszczącemi oczyma temu, co się wokoło działo.
— Kto to? skąd? jak? — pytał cicho matki, cofnąwszy się pośpiesznie za przegródkę.
— Rosyanin, nie widzisz: brodaty. Kto go wie, co za jeden. Zwyczajnie — z łotrów. Powiadają, że pan, że bogaty. Wczoraj przywieźli go ze stacyi pocztowej ze srogim przykazem, żeby pilnować i nie puszczać. Musi być nicpoń wielki — odrzekła chora