260
w stanie, wpadły w las, niosły nartę po pniach, wądołach, wdarły się wreszcie na jakiś pagórek, gdzie się zatrzymały, pośpiesznie grzebiąc śnieg i żerując. Pozwolił im posilić się. Przez ten czas sam chodził po lesie, próbując odnaleźć wskazówkę, gdzie się znajdował, lecz nic nie znalazł; przypuszczał tylko, że musi być pomiędzy sadybą Andrzeja a domem Filipa. Nie śmiał jednak na tych niepewnych danych puszczać się w step, lecz postanowił trzymać się brzegu lasu i okrążyć dolinę. Był to jedyny sposób trafienia do sadyby, wszystkie bowiem stały pod lasem. Wyprowadził więc reny na miejsce czyste i zaczął jechać wolno. Zwierzęta rwały się do lasu, co strasznie utrudniało kierowanie niemi, przytem śnieg tu był gęstszy, grunt nie-równiejszy, więc narta co chwila grzęzła i zatrzymywała się.
Jak długo tak błądził, powiedzieć nie umiał, lasu jednak uparcie się trzymał, aż trafił na wązki rozłóg, wnikający daleko w bór, i stanął, nie wiedząc, co czynić. Na oczach miał niby przeźroczystą przepaskę, widział tylko na parę sążni przed sobą, zewsząd bowiem otaczała go mgła biała, która, zmieszana z parą jego oddechu, towarzyszyła mu ciągle. Co za nią było, nie wiedział. Nie wiedział czy znajdował się na dolinie, czy uniesiony przez uparte zwierzęta, błądził po którem z jezior sąsiednich. W ostatnim razie nie było już dla niego ratunku. Musiał szukać drogi i przekonać się, na jaką wjechał równinę. Powoli skierował reny w stronę przeciwną tej, gdzie las leżał, i pojechał zziębły, osowiały, w bezkształtną białość i migające w niej gwiazdy. Po chwili reny zaczęły znów pędzić i wniosły go w las wprost na wzgórek, gdzie szybko poczęły grzebać nogami. Zimny pot wystąpił mu na