nie siedzimy albo leżymy na łóżkach. Śpi nas po dwie na jednym, z tym że Julia, która sypia sama, nie ma za to siennika, tylko kocem nakryte deski.
Porządek dnia normalny. Podjom, oprawka, prowierka. Korpuśny liczy nas co rana, czy się która nie rozgotowała w tym upale. Potem śniadanie, a między śniadaniem a spacerem wspólny głośny pacierz. Słyszymy dobrze, że judasz w drzwiach kłapie często i że nas przy tym obserwują. Do tego dawnośmy nawykły. Na ogół nie robią nam o ten pacierz żadnych wstrętów. Czasem tylko któryś z dyżurnych roześmieje się drwiąco albo zrobi jakąś złośliwą uwagę. Pamiętam, jak jeden, po dłuższej chwili słuchania pod drzwiami, stuknął w szybkę i powiedział kpiąco:
- Módlcie się, módlcie! Zobaczycie, czy wam wasz Pan Bóg otworzy bramę tiurmy.
Z jakąż radością powiedziałabym mu dziś: „A widzisz!”.
Dostajemy tu igły i nożyczki, które przy wieczornej prowierce korpuśny od nas odbiera. Korpuśny, tępe, dobroduszne człowieczysko, obchodzi w asyście dyżurnego przed nocą wszystkie cele i sprawdza znowu, czy jesteśmy. Nas dość łatwo policzyć. Wystarczy okiem rzucić. Niemniej przez cztery bite miesiące pyta nas z tym samym urzędowym namaszczeniem:
- Skolko?
- Pięć.
- Pięć,-ile: piat’?
- Pięć.
- Poczemu nie piat’?
- Bo to nie po polsku.
- Haj wam budiet pięć.
Dialog ten należał już potem do rytuału prowierki. Odbywał się zresztą bez śladu uśmiechu z jego strony, a nas właśnie śmieszyła ta jego powaga bardziej, niżby bawił śmiech. „Pakojnoj noczi...” - dodawał zawsze na końcu i wychodził. Przedtem jednak odbierał od nas pod rachunkiem igły i nożyczki, dzięki którym mogłyśmy się w ciągu dnia obszyć i obce-rować, jawnie już teraz, za wszystkie czasy. Nici dają nam tutaj też, tylko nie na szpulkach, ale w krótkich kawałkach. Chodzi, zdaje się, o to, aby uniemożliwić ewentualnie spuszczanie tzw. paraszutów do okien niższych cel na piętrze. Te paraszuty są ogólnie w tiurmie praktykowanym
101