nia, mleczarnia, kancelaria, bania, magazyny, chleborezka itd. - mają być obsadzone przez nas. Te, które się do żadnej z tych prac nie będą nadawały czy dla których nie będzie już zajęcia, będą chodzić na robotę do ogrodu, na witki, na sianokosy, jak wypadnie. Potrzeba mu też i izwoz-czyków do codziennego odstawiania mleka do Czumy. Potrzeba mu ludzi do porządkowania łagru. Ma się bielić i szorować nową stajnię, zdejmować zagatę z obór, grabić trzaski, rąbać i piłować drzewo dla kuchni i bani, prać worki, zamiatać, szorować... Nie braknie pracy dla nikogo.
Nie! Nie brakło pracy dla nikogo! Zwłaszcza po specjalności.
Dwie nauczycielki i ładna popadia bieliły potem i szorowały stajnię, Marysia - pianistka - piłowała i rąbała drzewo dla całego łagru, Janka -farmaceutka - prała na rzece worki, Danusia - medyczka - chodziła na witki, Zosia - buchalterka - nosiła ze mną gnój na koszarze itd., itd. Nim się która z nas opatrzyła, wszystkie lżejsze posady były już obsadzone przez sprytne, zaradne Żydówki. Na zarządzającą bani, pralni, do kuchni, do chleborezki poszły więc wszystkie Mewy, Małe, Lenki i Wilmy -dla mniej zaradnych, a zwłaszcza dla nieumiejących się podlizywać władzom czy włóczyć jak Zakarpacie z brygadierami po nocy za stajnie, została sama grubsza, często naprawdę nad siły robota.
Dla ścisłości chcę tylko dodać, że panią Łucję, osobę znającą pierwszorzędnie krój i krawiectwo, odkomenderował naczelnik do przeróbek i szycia swojej i swojej żony garderoby, i że siostra Józefa (po nieudanej próbie z Kazią - kapusiem Marzenki - która mimo swoich rzekomych dwu lat doktoratu wyleciała na twarz z ambulatorium), otóż że siostra Józefa zajęła jej miejsce jako pomocnica wracza. Te więc dwie Polki pracowały naprawdę po specjalności.
Nie umiem zdać sobie sprawy, czy mogę do nich zaliczyć ową różową jak prosię Gigę, o której tak różnie mówiono. Tę wybrał sobie kasjer za dniewalną i kazał się jej przenieść do siebie. Wpadała potem do pałatki uśmiechnięta, z uczemionymi korkiem brwiami, papierosem i białym motylkiem z marli we włosach. Robiła wrażenie kogoś, kto z prawdziwym zadowoleniem pracuje w swojej branży.
I tak nam jakoś powoli zaczęły płynąć dni na Workucie.
Powoli przyzwyczaiłyśmy się do naszej dusznej, od ciągłego wiatru łopocącej pałatki. Przy bliższym poznaniu ów mały, zardzewiały, do beczki podobny piecyk na środku okazał się cudownym wynalazkiem. Nie tylko dlatego, że po powrocie z roboty można było przy nim suszyć mok-
188