CESARZ
Jak słusznie pisała Anna Tiutczewa: „Poprzedni car zesłałby Maszę do klasztoru, a hrabiego na Kaukaz". Jednakże łagodny Aleksander, który został teraz głową dynastii i winien był czuwać nad ładem rodzinnym, wolał udawać, że nie wie o potajemnym ślubie ukochanej siostry. Hrabia Stroganow utyskiwał, że w jego wieku (miał wówczas czterdzieści dwa lata) nie przystoi po nocach przekradać się w sekrecie do łóżka własnej żony. Gdy Maszy i hrabiemu urodziły się dzieci, musieli zamieszkać we Włoszech.
Masza błagała cara, by uznał jej nowe małżeństwo i pozwolił im żyć w Rosji - we wspaniałym pałacu, który zbudował dla niej ojciec. Znajdował się tam niespotykany w Europie zimowy ogród, gdzie wśród palm, orchidei, fontann i wodospadów przechadzały się pawie i fruwały papugi. Był to miraż południa pośród petersburskiej zimy.
Car jednak nie odważył się udzielić pozwolenia. Poprosił siostrę, by wróciła za granicę i nadal udawał, że nic nie wie o jej małżeństwie.
Było mu bardzo żal Maszy, zwłaszcza teraz, gdy działo się z nim coś niezwykłego. Zbliżając się do pięćdziesiątki, zakochał się tak, jakby to była jego pierwsza miłość. Trzeba długo żyć, by odzyskać młodość.
Cesarz nie mógł, co prawda, zezwolić siostrze na mezalians, ale za to troskliwie opiekował się jej dziećmi z pierwszego małżeństwa, które pozostały w Petersburgu bez matki, mimo że Kola Leichtenberg mimowolnie przypominał mu o tragedii, jaką przeżył z powodu Niksa.
Car wyszedł z Ogrodu Letniego o czwartej (dzieci Leichtenbergów zostały w parku). Na Newskim Bulwarze przy wspaniałym ogrodzeniu Ogrodu Letniego stał tłum, który czekał na wyjście cesarza. Tak działo się zawsze, gdy po tradycyjnym codziennym spacerze Aleksander opuszczał park. Policjant chodził wzdłuż tłumu i zobaczywszy cara, stanął na baczność. Obok powozu nudził się podoficer żandarmerii. Nie od razu spostrzegł wychodzącego władcę, ale też stanął na baczność. Aleksander podwinął długie poły płaszcza, żeby wsiąść do powozu.
W tej właśnie chwili rozległ się ogłuszający wystrzał.
Tłum się rozstąpił, wybiegł z niego jakiś młody człowiek i rzucił się do ucieczki bulwarem w kierunku mostu. Policjant i żandarm już za nim biegli. Policjant dopędził go, powalił na ziemię, wydarł pistolet, żandarm bił go po twarzy. Leżący zasłaniał twarz przed ciosami i wykrzykiwał przenikliwie jedno i to samo zdanie: „Chłopcy, ja przecież strzelałem za was...!". Podprowadzono go do cara.
Minister Piotr Wałujew w swym dzienniku opisał na gorąco dalsze wydarzenia:
Car zapytał go, czy jest Rosjaninem [spodziewał się, że to Polak - E.R.] i dlaczego do niego strzelał. Zamachowiec odparł, że jest Rosjaninem i że car zbyt
204