między którymi stały pociągi z wagonami pasażerskimi, odchodzące — jak spostrzegliśmy — szybciej i częściej.
Zastaliśmy tu pierwszy pociąg ewakuacyjny Ministerstwa Morskiego. Zacząłem robić starania o przeniesienie do niego żony z córką, gdyż coraz bardziej zaczynałem się obawiać, że rozwiązanie może nastąpić w czasie podróży i że nie będzie żadnej pomocy lekarskiej. Dzięki kolegom udało mi się znaleźć dwa miejsca w jednym z wagonów i cieszyłem się, że pociąg ten niebawem odejdzie. Wszystko było gotowe do odjazdu; załadowałem do wagonu większość rzeczy pomimo sprzeciwów innych pasażerów.
Była godzina 5 rano, gdy żona oświadczyła mi, że czuje bóle, które zapowiadają zbliżający się poród. W Barabinsku, jak na wszystkich większych syberyjskich stacjach kolejowych, była duże przychodnia oraz szpital. Szybko się skomunikowałem z lekarzem, który poradził mi niezwłocznie wysadzić żonę, co też uczyniliśmy. Potem zająłem się wyładowaniem rzeczy z wagonu na peron i pociąg nasz ruszył w swoją drogę na wschód. Jak się okazało, był to jeden z ostatnich pociągów, który zdołał dojść do Irkucka.
Żonę i córkę umieszczono w przestronnym pokoju dla kobiet. Lekarz pozwolił zamieszkać tu również mnie. Dojście do tego pokoju prowadziło przez przychodnię, w której wszędzie na podłodze leżeli chorzy.
W południe dnia 18 listopada przyszła pomyślnie na świat nasza druga córeczka. Pięć dni spędziliśmy jeszcze w Barabinsku, zanim wsiedliśmy do pociągu sanitarnego i pojechaliśmy dalej.
Podczas gdy żona leżąc w szpitalu powoli nabierała sił, spacerowałem w ciągu dnia w okolicy dworca oraz wstępowałem do komendanta, żeby się dowiedzieć o położenie na froncie.
Zainteresowały mnie otwarte wagony, stojące na bocznych torach, z jakimś ładunkiem przykrytym brezentami. Podniosłem koniec brezentu na jednej z platform i ku memu przerażeniu ujrzałem dosłownie kupę trupów, złożonych jeden na drugim. Były to ofiary tyfusu plamistego, których nie grzebano z braku czasu.
Przy szpitalu i przychodni w Barabinsku stał osobny budynek z oddziałem dla zakaźnych chorych. Któregoś dnia zostałem
229