Mów sobie, że ci lepiej, że jutro będzie znowu lepiej... Wszak sama czujesz, że ci lżej cokolwiek...
- Głupi jesteś! Mówisz jak do dziecka. Zawsze mnie musisz głupotą swoją zirytować...
- Steniusiu! Wszak kocham cię nad życie!
- Idź do diabła z takim kochaniem... Nudny jesteś. Nie chcę już. Nie przysuwaj się do mnie! Męczysz mnie. Daj mi pić... Aj, tata! Tata! Tata! Duszę się. Daj mi pić!
- Nie wolno ci surowej wody, kochanie. Sama słyszałaś, że pan doktor zakazał. A herbaty nie mam... Poczekaj do rana. Steniusiu! Błagam cię, bądź rozsądna...
- Nie! Nie chcę być rozsądna! I nie chcę czekać do rana! Ja jutro umrę. Ja może już dzisiaj umrę. Podły jesteś! Żałować konającemu dziecku wody...
- Steniusiu! Miej litość nade mną... - szlocha już prawie pan Mufka. -Wszak wiesz, że krwi bym ci z serca utoczył! Skądże ci wezmę herbaty?
- Zbudź matkę! Dlaczego ona śpi? Jak ona może spać, kiedy jej dziecko umiera? Zbudź matkę, natychmiast! Niech ona także się męczy... Słyszysz! Zbudź matkę!
- Ja nie śpię, Steniu... - odzywa się martwy, tragicznie obojętny głos pani Mufki. - Możesz być spokojna. Nikt przy tobie nie śpi i wszyscy się męczą. Umiesz się o to postarać...
- Ojcze! Każ jej milczeć! Nienawidzę jej! Ona podsłuchuje, co my mówimy... Ona z nas drwi! Każ jej wyjść. Każ jej wyjść! Każ jej wyjść! - i nagły, histeryczny wrzask, tłumiony widać przez tulącego ją do piersi ojca, przewierca izbę chorych przenikliwie, na wylot... Dzieci budzą się przestraszone i płaczą. Ptaszęce: „mamu-siuuu” chorego Józia, pomstowania innych chorych, szelesty maty na podłodze - wreszcie drewniany, powolny szloch pani Mufki, wszystko to miesza się w jakąś upiorną niewiarygodną całość, w jakiś zły sen na jawie, od którego nie ma ucieczki... nie ma ratunku... nie ma wybawienia!
Po naszej stronie prześcieradła także ruszyło się już wszystko. Męczennica spod pryczy prosi właśnie nieśmiało o podanie jej puszki z konserw. Marysia z Heleną biorą latarnię i idą ją wywlec spod łóżka. Doktor szeleści trzciną i wzdycha. Jeden tylko Łopatko, pogrążony w błogim śnie, przewala się ciężko na drugi bok i spycha mnie na puste po Marysi miejsce.
356