Ale też nigdy jeszcze w życiu nie czułam się takim roztrzęsionym, bezsilnym tłumokiem, trzymającym się zgrabiałymi z zimna rękami wielbłądziej kulbaki, i nigdy nie było mi tak słabo z głodu. Na długie chwile straciłam jakby przytomność, nie wiedziałam, czy to prawda, czy to sen - a jeżeli nie waliłam się z siodła, to tylko dlatego, że kurczowo zaciśnięte palce nie rozginały się ze zdrętwienia same. Wiatr rozmotał mnie dawno z koca, odwiał go w tył, więc czułam na całym ciele lodowaty, prący dech. Płaszcz skłębił się wokół mnie, spódnica uciekła pod pachy, zostały tylko nieszczęśliwe, półgołe nogi, błyndające się bezwładnie po obu stronach kulbaki. Daremnie wytrzeszczone i wichrem załzawione oczy starały się rozeznać coś wokół siebie. Wielbłąd stał się nikłą, ledwie wzrokiem odgadywaną zjawą, której rytmiczne, złowrogie kołysanie przestało być dawno kołysaniem idącego zwierzęcia, a stało się nieubłaganą machiną, od której nie ma widać wybawienia.
W połowie drogi Helena dostaje ataku kamieni nerkowych i kuląc się z bólu, woli biec truchtem przy karawanie, niż dać się tak dalej wytrząsać. Marysia prawie już płacze z zimna i wyczerpania. Z drepczącym obok nas Uzbekiem nie można się nijak dogadać. Nie wiemy, czy to daleko jeszcze. Naprawdę, że nie możemy dłużej! Wytrząsa nas tak przecie dobrych parę godzin. Jest środek grudnia! Noce są lodowate, a wicher pali jak płomień.
Wreszcie wielbłąd zbacza z gościńca i zapada w piaszczyste polne drogi. Wtedy dopiero Uzbek zwalnia tempo. Raz po raz na czas niedo-strzeżone przydrożne drzewa przemiatają nam zziębnięte policzki piekącymi prętami. Ból dochodzi nas wprawdzie z dużym opóźnieniem, ale mija tak samo - ociągliwie.
Suniemy już teraz bezszelestnie stępa w mroźnym atramencie tej uzbeckiej nocy. Jest tak nie do wytrzymania ciężko i męcząco, jesteśmy tak wyczerpane i bezsilne, że zaczynamy się głośno modlić wszystkie trzy. Nie wiemy, co sobie myśli Uzbek - mnie natomiast przychodzi dziś do głowy, że to chyba pierwszy raz od stworzenia świata - w tym właśnie miejscu po powietrzu - wlókł ktoś za sobą, tak wysoko nad tą pogańską ziemią, prośbę o ratunek i wsparcie u Wspomożenia Wiernych.
Jest późna noc, gdy docieramy wreszcie do kołchozu. Nie widać nic prócz jednego światełka w oknie. To Klub. Zwlekamy się z kulbaki i obie z Marysią przewracamy od razu na ziemię. Jesteśmy od pasa sparaliżowane jakby. Przedziwne, nigdy jeszcze nieznane uczucie, że jest nas tyl-
363