drtanatODisarska Ajschylosa________
Lirze. Niemniej jednak Johnson Szekspira wydawał, ale też nigdy nie przyszło mu do głowy, by wyodrębnić ze sztuk to, co założył Szekspir, jego myśl -jedynie słuszne i ponadczasowe były założenia, które on sam przyjął. A zatem sztuk tych w istocie nie rozumiał. Tak więc, gdy krytycy powiadają, że u greckich dramaturgów odkrywają podstawowe błędy, pewien, przynajmniej chwilowy, sceptycyzm wydaje się uzasadniony.
W przeciwieństwie do naszych średniowiecznych przodków, nie jesteśmy przywyczajeni do dramatu, w którego akcji mogą uczestniczyć zarówno bogowie, jak i ludzie - obcy jest on codziennemu doświadczeniu naszej wyobraźni. Przyzwyczajeni natomiast byli do tego ludzie zamieszkujący Ateny w piątym wieku - zresztą nie chodzi tylko o dramat, wszak był również Homer. Nasze wyobrażenia na temat dramatu są zdecydowanie inne; jeśli nawet nie ukształtował ich Arystoteles, to przynajmnej w ogólności nie odbiegają one od jego myśli. Ciekawe przeto, że sam Arystoteles nie uznaje w dramacie boskiej ingerencji, chyba że w formie dramaturgicznego wybiegu. Jedyna wzmianka ńa temat bogów, jaka pojawia się w Poetycer3, mówi, że bogowie „wszystko widzą”, ale na mocy konwencji - w tym sensie przydają się, nic ponadto. Oznacza to, że przestrzeń dramatu skurczyła się: współcześnie zajmujemy się charakterem, motywami, działaniami - jednostki, i niczym więcej, niczym, -co poza tę jednostkowość wykracza. Środek ciężkości dramatu umieszczony zostaje obecnie, jak byśmy powiedzieli, w przestrzeni, którą określają postacie dramatyczne będące ludźmi, i z tego właśnie logicznie - jak byśmy przypuszczali - wypływają Arystotelejskie kanony: charakter bohatera i wewnętrzna logika fabuły. Toteż przedmiotem naszych rozważań staje się przede wszystkim bohater, musimy umieć „uwierzyć w jego zasadniczą szlachetność” - co nie jest konieczne w odniesieniu do Agamemnona czy Hekabe; nie może już być miejsca na interwencje spoza tego świata - choćby na rydwan Boga-Słońca w Medei. Skoro dramat już utracił wcześniejszą szeroką perspektywę, dalszą- oczywistą, o ile nie wręcz nieuchronną - konsekwencj ą j est nacisk, jaki Arystoteles kładzie na to <pLXa^dp(i)TToi/, co w istocie trudno odróżnić od Johnsonowskiej „naturalnej sprawiedliwości”. Na przykład godne uwagi, ale i wcale logiczne, jest to, że Arystoteles w swoim ujęciu patosu, czynu gwałtownego - jako przedostatnią z najgorszych - pośród czterech możliwości wymienia tę, którą zazwyczaj reali-zująpoeci tragiczni, a wybiera tę, która wzbudza w nas dramatyczny dreszcz, ale nie jest nacechowana tragicznie: tó piapou ou npóaeam, „wstrząsające wrażenie zostaje uchylone”. Arystoteles nie bierze pod uwagę sytuacji, gdy nieposzlakowana postać popada w nieszczęście; to jest piapóu, „oburzające”; to zaprzecza „naturalnej sprawiedliwości” (tó tfitAdu&pojTrod)*. Czwarty wiek przed naszą erą wydaje się bliski wiekowi osiemnastemu naszej ery. Oczywiście, po-^ czynania dramaturgów z piątego wieku, którzy na swych bohaterów zsyłali ciężką hamartię (i czasami tylko to), a następnie gotowali im upadek, były dla I Arystotelesa zobowiązujące - lecz nie wyznaczały one reguły, tym bardziej
»I454b S.
j|Poetyka, 1453** 27-1454* 5, i 1452b 34-1453* 5.
dla Arystotelesa. Wina bowiem Pelazgosa, Antygony czy Hekabe z Trojanek nie ma charakteru sprawczego. Arystoteles o tyle miał rację, że takie niezasłużone cierpienie jest nieznośne, ponieważ nie ma sensu, skoro naszą perspektywę ograniczyliśmy tak dalece, że owego cierpienia nie postrzegamy już na szerokim, zaprojektowanym przez poetę tle, a jedynie w odniesieniu do samej sytuacji. Skoro ci, którzy cierpią, nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, wobec tego to, co im się przytrafia, ma sens nie większy niż, dajmy na to, wypadek kolejowy. Oto dlaczego Arystoteles, z jego punktu widzenia słusznie, obstawał przy hamartii: dramat, który był przedmiotem jego rozważań, nie posiadał owego szerokiego tła. Wydaje się, krótko mówiąc, że skoro zgadzamy się z Pope’em który powiada:
Nie Boga obierajcie na przedmiot badania;
Ludzkość człowieka ma do studiowania,
to musimy również zgodzić się z Johnsonem co do tego, że Szekspir popełnił kilka paskudnych błędów. Szkoda, że nie możemy się dowiedzieć, co Arystoteles naprawdę rozumiał z Ajschylosa. Wolno sądzić, że bardzo niewiele.
Do tych ogólnych dywagacji, i tak już długich, dorzućmy może jeszcze jedną, ostatnią już kwestię. Współczesnemu czytelnikowi nietrudno jest zauważyć, że metoda Arystotelesa właściwie nijak się ma do dramatu Ajschylosa; jednakże prawdziwy problem zaczyna się dla nas dopiero przy SofoMesie. Cała struktura Ąjschylesowego dramatu jest tak luźną, a niezależne role bogów i ludzi bądź wzajemne między nimi zależności są tak oczywiste, że pokusa, by je interpretować w kategoriach Arystotelejskich jest zgoła niewielka. Jednakże tekstura Sofoklesowego dramatu spleciona jest o wiele ciaśniej. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest zgodna z założeniami Arystotelesa. Jeśli odczytujemy ów dramat, kierując się założeniami współczesnymi bądź tymi, które przyjmował Arystoteles, nabiera on aż tylu znaczeń (podobnie jak dramat Szekspira), że gdy czasami — kiedy wydaje się, że sztuka w połowie pęka - gubi się sens, nie przychodzi nam do głowy, by zrewidować swe założenia. Zadowalamy się natomiast stwierdzeniem, że bardzo dobra forma przynajmniej raz dramaturga zawiodła. Jednakże dramat Sofoklesa, choć inny jest jego idiolekt, posiada takie samo szerokie tło jak dramat Ajschylosa i pełni znaczeń nabiera dopiero wtedy, gdy w taki właśnie sposób jest odczytywany.
A zatem, jak wynika z naszych rozważań, nic dziwnego, że jedynym efektem wspartej na współczesnych założeniach analizy sztuk Ajschylosa okazuje się często seria zaprzeczeń. Jak widzieliśmy, Ajschylos chyba nie myślał o jakimś idealnym wzorcu, któremu sztuka powinna odpowiadać. Z drugiej strony, postać dramatyczna interesowała go jedynie w ograniczonym zakresie. Ani jedna z tych, które stworzył, może z wyjątkiem Eteoklesa, nawet w przybliżeniu nie jest postacią pełną, jak to postulował Arystoteles. Pelazgos to ledwie szkic, Danaos chyba nawet tym nie jest. Nam odpowiadałby może Kserkses, bardziej wyraziście zarysowany - będący przykładem kogoś, kto swój upadek przyjął z rezygnacją i godnością, i wydał mądre rozporządzenia na przyszłość. Ajschylos jednak niczego w tym stylu nam nie proponuje. Dla niego Kserkses
101