słyszało się w naszej kibitce do później nocy nieraz. Kołchoz ma wprawdzie obracany wielbłądami młyn, ale rzadko kiedy wydaje ludziom gotową mąkę. Przeważnie mleć ziarno muszą sami na prymitywnych, ciężkich żarnach, których w kołchozie jest tylko kilkanaście. Toteż często po kilkanaście całodzienną pracą zmęczonych kobiet czeka rzędem z pełnymi miseczkami dżugary czy prosa pod komórką naszego Uzbeka.
Nie wyobrażałam sobie nigdy, że mielenie na żarnach jest tak strasznie ciężką, żmudną i dłużącą się robotą! W otwór kamienia wsypywać można na raz szczypteczkę tylko ziarna, którą się potem miażdży bez końca pchaniem w kółko wypukłego, kamiennego bochna. Drążek, który go obraca, wetknięty w wyskrobaną na jego obrzeżu dziurę, jest śliski jak szkło i raz po raz wyskakuje ze swego płytkiego wgłębienia. Wprawienie w ruch tego bochna i zatoczenie nim koła to wysiłek wszystkich mięśni szyi, ramion, brzucha, a nawet nóg - wytężone, zdyszane kiwanie się nad wysokim, w ścianę wpuszczonym, kamiennym blatem, na którego środku, na czop drewniany nabite, krąży i krąży to olbrzymie żujące ziarna kamienisko! Obrotami spod niego wymiatana nikła warstewka mąki narasta białym pierścionkiem wokół chodzącego w kółko obrzeża, ale narasta ociągliwie, nieznacznie, niemiłosiernie wprost wolno. W komórce panuje w dodatku piwniczny ziąb. Kurczowo na drążku zaciśnięte palce grabieją z zimna i bolą. Warkot kamienia i monotonne kołatanie drążka w drewnianych widłach nad głową usypia i męczy równocześnie. Człowiek zachodzi się tym krążkiem jak dziecko płaczem. Przestaje wiedzieć, że naprawdę jest, wszystko w nim i dookoła niego rozciera się w jedną upartą, zapamiętałą, kołującą miazgę, w bełkot, dygot i w zawrót głowy. Wreszcie nie zostaje w tobie nic prócz ślepego zmęczenia i świadomości, że tylko tym zmęczeniem okupić możesz parę wieczornych łyków gorącej wody z mąką, która ci przed spaniem napełni przyschnięte wprost do kręgosłupa kiszki. Aby zemleć dla nas trzech owe trzy ćwierci kila ziarna, które dostajemy dziennie, musimy z Heleną przetoczyć ten chropawy bochen dobrych parę tysięcy razy w kółko.
A mała Muslima - po 400 kopcach ziemi i iluś tam snopach wytasz-czonej na daszek pachty - tacza go co dzień od lat, niezliczoną ilość razy, mieląc po całodziennej robocie ziarno dla siebie i rodziny!
Przynosiła do komórki naftową lampkę, stawiała ją we wgłębieniu ściany i godzinami cierpliwie, garstką po garstce, karmiła wolno żujący je kamień. Dzięki tej lampce właśnie mogłyśmy także i my zemleć sobie
382