Raz w nocy staczam bohaterską walkę. Łamią się we mnie głód i sumienie. Marysia z Heleną już śpią, ja leżę pod moim kocem i wiem -dotkliwie, męcząco, nieuleczalnie - że w woreczku na ścianie jest jeszcze pół lepioszka. Co by się stało, gdybym odłamała kawałeczek - malutki kawałeczek - tyle właśnie, ile i tak zje dziś w nocy niepoprawna uzbecka mysz? Sto razy myślą jestem już przy ścianie. Sto razy z największym trudem zmuszam się, by zostać na pryczy. Próbuję zagadać samą siebie, zabałamucić uwagę, zwabić ją w inny kąt mózgu. Daremnie! Jest tylko ciemność, a w niej rozległa, wklęsła od głodu pustka własnego wnętrza i nic - tylko ów odłamany kawałek zimnego ciasta w woreczku.
Czyż można się dziwić, że w tych warunkach czekamy rano powrotu Heleny z niecierpliwością, która nas we własnych oczach wprost poniża? Nic na to nie poradzę, ale na odgłos jej szybkich kroków za drzwiami coś ma ochotę kwiczeć we mnie tak samo, jak kwiczeć umieją prosięta na odgłos chlustu pomyj, wlewanych w koryto sąsiedniej kuczy. To się nie da opowiedzieć, to się nie da wysłowić, jak jesteśmy głodne i jak bardzo upragniona jest nam zawsze ta ranna, gorąca siorba.
Bo nazwałyśmy to siorbą. Od siorbania oczywiście. Łyżkę mamy tylko jedną, a raczej jeden żałosny kikut po drewnianej łyżce, więc chłepczemy tę paciarę wprost z naczynia.
Stawiało się na brzegu pryczy nasze dwie miseczki, w które z nachylanego przez Helenę kociołka zstępowała ociągliwie szara, gruzłowa-ta masa, już naprzód pożerana przez nas oczyma. Marysi miseczka jest mniejsza od mojej, więc aby było sprawiedliwie, odlewa się jeszcze trochę siorby w jej mały, gliniany garnuszek. Ale sprawiedliwie nie jest i tak! Ja zawsze dostaję najwięcej. Może dlatego, że jestem najchudsza, może dlatego, że jestem najstarsza, a może dlatego tylko, że Helena jest już taka. Ponieważ nie mamy trzeciej miseczki, Helena jada wprost z kociołka, w którym powinna zostać jedna trzecia naszej wspólnej porcji. Nie zostaje jednak nigdy. Część Heleny jest z reguły najmniejsza. Wobec głębokości kociołka nie możemy nigdy sprawdzić, do jakiego stopnia posuwa swoją ofiarność. Aby nie skończyć wcześniej od nas, jada umyślnie w potrójnie zwolnionym tempie - że to niby ma co najmniej tyle samo, co każda z nas. I mało tego. Opowiadając nam bzdury o braku apetytu, umie dochlupnąć znienacka w nasze miski jeszcze trochę z tej swojej - i tak już uszczuplonej - porcji. A człowiek jest taki nikczemny!
395