- A gdzie Hil-Hila? - zapytał w końcu.
- W kibitce...
- Puskaj - haj prydiot... Ja tu imieju bumażku... - sięgnął w zanadrze, a potem zaczął rozprostowywać na kolanie jakiś pomięty papier.
Zawirowało mi w głowie! Masz babo placek! Zatem stało się! Przyszedł widocznie po Helenę w związku z wczorajszym zajściem... Nie mam wprost siły ruszyć się z miejsca, podczas gdy nasz urzędnik, jeżdżąc dla ułatwienia palcem po literach, zaczyna dukać kolejno nasze nazwiska.
Pokrótce: był to rozkaz odstawienia nas wszystkich trzech natychmiast do rejonu. Podpis NKWD. Pieczęć i data.
Wesoło!
Dużo by gadać, a właśnie szkoda słów. Tego niepodobna opowiedzieć. Zaskoczone, niemogące się od nikogo doprosić żadnych wyjaśnień, prócz tych kilku słów na papierku, gubimy się w domysłach, które nie są bynajmniej różowe i na które w dodatku nie ma czasu. Już w chwilę potem jest u nas drugi urzędnik z kantoru. Był urgens telefoniczny z rejonu, żeby natychmiast, bez chwili zwłoki... I znów ani słowa wyjaśnienia.
Jeśli chodzi o mnie, nie mam najmniejszych wątpliwości. Pakują nas znowu do tiurmy! To jasne. Ledwie wiem, co się wokoło dzieje...
Kibitka już pełna ludzi. Jedni przyszli się pożegnać, drudzy patrzeć, jak się pierwsi żegnają, trzeci odebrać pożyczone wówczas na rozkaz prycze i kołdry, jeszcze inni po zwrot kłębków sardos, przyniesionej na rękawiczki włóczki...
W pół godziny później zajeżdża przed bramę rozklekotana arba i siedzący na niej Uzbek popędza nas, niecierpliwi się, woła... Jest! Zaczyna się znowu to przeklęte „pabystrej”, „paskorej”, od którego odwykłyśmy już trochę... Łapię się znowu na tym, że myślę dawnymi kategoriami: gdzie ukryć igłę, żeby jej przy rewizji nie znaleziono? Co zrobić z uzbeckim słowniczkiem? nitkami, ołówkiem? Boże dobry! Więc będzie znowu zamknięcie, ścisk, smród, transporty! Byle razem! Już tylko to jedno zastrzeżenie i prośba tłucze się we mnie na pół przytomnie poprzez cały zamęt pakowania, pośpiechu, rozpaczy. Byle nas nie rozdzielili w więzieniu!
Wylegli na drogę wszyscy nasi przyjaciele... Zapłakana Muslima, ba-busia, bobo, Husnija z Osiwem na ręce... Wypełzła z głębi zagrody bibi, zadyszana wzruszeniem i astmą. Kaprawa żona Karapczyka krztusi się
420