MONTREAL
Kampanię w roku 1936 zakończyliśmy wizytą w kanadyjskim Montrealu.
We wrześniu otrzymałem polecenie od dyrektora Kutyłow-skiego, ażeby po wyjściu z Nowego Jorku skierować się Rzeką Świętego Wawrzyńca do Montrealu, gdzie miało się odbyć duże przyjęcie dla członków rządu kanadyjskiego oraz dla policji kanadyjskiej.
Rzeczoznawcą morskim w biurze naszym w Nowym Jorku był długoletni urzędnik Towarzystwa Wschodnioazjatyckiego, Duńczyk, pan Charles Krebs [?]. Pan Krebs zajmował się w biurze układaniem planów wycieczek i plany te układał na ogół bardzo dobrze z wyjątkiem jednego dość ważnego szczegółu. Zwykle brał odległość między dwoma poszczególnymi punktami, po czym dzielił tę odległość na liczbę maksymalnej roboczej szybkości statku, następnie zaznaczał godzinę odjazdu, dodawał ilość godzin, które obliczył z dzielenia i oznaczał godzinę przyjazdu. Za każdym razem zapominał pozostawić pół godziny przynajmniej zapasu na manewrowanie podczas wyjazdu oraz przynajmniej godzinę na załatwienie formalności celnych i kwarantannowych oraz na manewrowanie podczas przyjazdu. Nie liczył się też pan Krebs z prądem Golfsztromu, który w Cieśninie Florydzkiej biegł z prędkością 5 mil na godzinę i wtenczas szliśmy na południe zamiast 19 mil tylko około 14-15. Trudności i przykrości z tego powodu wynikały znaczne i musiałem zwykle kombinować, żeby pasażerowie niezbyt narzekali na niesprawność ułożonych przez Polaków rozkładów. Rzeczą zrozumiałą jest, że gdybyśmy nawet chcieli rozwinąć szybkość najwyższą — mil 20 na godzinę — byłoby nam trudno brakujące
412