nawet tak duży cel, jak niszczyciel, może skutecznie uchylać się od ataku, zauważonego w porę [...]
Po 20 minutach, gdy samoloty zużyły już swój zapas bomb i odleciały, poleciłem sprawdzić stan kadłuba i straty w ludziach oraz zameldować ewentualne uszkodzenia. W ludziach żadnych strat nie miałem, kadłub okrętu zaczął przeciekać, choć nie groźnie (skutek bomb, które spadły w odległości kilkunastu metrów); stwierdzono pewne drobne uszkodzenia, najbardziej z nich dokuczliwe — wszystkie niemal iluminatory (szyby) na pomoście rozsypały się w proch od podmuchów bomb, co skazało pomost na silne przeciągi, nawet przy niedużych szybkościach.
Rzut oka na inne okręty ukazał, że nie wszystkie one wyszły z walki tak szczęśliwie. Trałowiec „Mewa” szedł dziwnie zygzakowatym kursem, nadając co chwilę alarmowy sygnał syreną. Na pytanie sygnałem co zaszło,, nie odpowiedział. Na sygnał „stop maszyny” nie reagował. Zbliżyć się nie mogłem ze względu na niebezpieczne zygzaki okrętu. Szedłem przez pewien czas za nim aż stwierdziłem, że jednak dotrze do portu wojennego na Helu. Jak się później okazało, nie było na pokładzie ani jednego całego członka załogi: sami zabici i ranni — pokład stanowił jedną kałużę krwi. Załoga pokładowa wraz z oficerami wybita lub ciężko ranna. Okręt doprowadzili do portu lżej ranni maszyniści. Okręt miał setki dziur w kadłubie, zdołał jednak dojść do portu. Inne trałowce poniosły również straty w ludziach, jednak nie tak ciężkie jak „Mewa”. Kanonierki wyszły natomiast obronną ręką.
ORP „Gryf” stracił około 20 zabitych (w tym dowódca okrętu) i drugie tyle rannych. Zwróciły moją uwagę dziwne manewry „Gryfa”. W wyniku przeprowadzonej wymiany sygnałów ustaliłem, że „Gryf” poniósł znaczne straty w ludziach, a poza tym miał uszkodzony ster i szereg drobnych uszkodzeń. Zastępca dowódcy wyraził nadzieję, że- zdoła usunąć uszkodzenia i weźmie udział w operacji minowania, wyznaczonej na godz. 22.00.
Wziąłem kurs na pozycję wyjściową, którą Sztab wyznaczył dla „Wich-ra” w miejscu o 10 mil na zachód od wyjścia z portu Piława. Szedłem małym biegiem, gdyż zbliżałem się do wybrzeża niemieckiego, będąc na jasnym tle zachodniego horyzontu. Z drugiej znów strony chciałem być blisko miejsca, zanim nastąpi najbardziej zdradliwa — w sensie widoczności — pora dnia. Jest taki krótki okres po zachodzie słońca, a przed nastaniem kompletnego mroku, kiedy traci się z oczu linię horyzontu; wówczas można nie zauważyć sylwetki okrętu, nawet z odległości kilkuset metrów. Chciałem znaleźć się w pobliżu pozycji wyjściowej nieco wcześniej, ażeby nie dać się zaskoczyć. Wschód księżyca miał stworzyć dla mnie warunki uprzywilejowane.
Na wyznaczonej pozycji znalazłem się nieco przed terminem. Krążyłem w wyznaczonym sektorze, mając załogę w stanie alarmu bojowego. Na okręcie bowiem spoczywała ciężka odpowiedzialność. Od czujności i szyb-
46