- Wy wszystkie wiecie przynajmniej, za co was posadzono - mówi spod łokcia, którym zakrywa różową od płaczu twarz. - A ja siedzę dosłownie przez pomyłkę, przez głupi przypadek.
Tak. Janka siedzi przez przypadek, przez złośliwy zbieg okoliczności. Na tej samej ulicy o dwa numery wyżej mieszkała sekretarka partii socjalistycznej, znana działaczka i jakaś gruba ryba, nazywająca się dosłownie tak samo jak Janka. Już dawniej, przed wojnąjeszcze, były z tym kłopoty, bo im listonosz stale mieniał listy, dzięki czemu wiedziały o sobie wzajemnie. Obecnie, kiedy tamta zwiała, NKWD uznało widać, że na jedno wyjdzie, kiedy posadzą jej Bogu ducha winną imienniczkę! No i nasza „wybitna działaczka polityczna” siedzi już sześć miesięcy i płacze. Jakże bo nie ma płakać? Bolą ją stale zęby - których nikomu tu nie leczą - coś jej się porobiło z gruczołami - należałoby je naświetlać - a przede wszystkim boli ją serce z tęsknoty za dzieckiem, które zostało w domu.
- Bo żeby za coś, żebym wiedziała, że za coś... Ale polityka... - powtarza żałośnie spod łokcia, a my wierzymy wszystkie - tak jak od sześciu miesięcy nie chce uwierzyć jej śledczy - że Janka a polityka to trochę tak, jak jaskółka a budżet Stanów Zjednoczonych. Wszystkie jej zainteresowania ograniczały się do męża, kołyski, doskonałych przepisów kuchennych i cygańskich romansów w najlepszym razie. Te to właśnie romanse cygańskie są i dziś całym jej pokrzepieniem. Głos ma zupełnie ładny, świeży i słodki, ale nie ma widocznie pojęcia, że go naprawdę szkoda dla takich ckliwych, salonowych szlagierów. Wstyd może przyznać, ale bez zająknienia wolę piosenki Capowej od tych, które mi godzinami nuci na łóżku obok zapłakana „socjalistka” malgre elle.
Na szczęście jednej rzeczy nauczyłam się tu już dawno. Oto umiem ów obłędny, niegasnący wrzask, który z początku doprowadzał mnie do desperacji, czy choćby nucenie takich szablonowych kiczów pod bokiem - zmienić sobie w doskonałą ciszę. Niepodobna wytłumaczyć, jaka jest technika tej przemiany, jak się ją przeprowadza, jak się do niej dochodzi. W przybliżeniu, opowiedziane, wyglądałoby to tak: w grząskiej jak galareta, opornej, rozłopotanej wrzawie celi drąży sobie człowiek - czy wytapia sobą - wnękę, trochę większą od niego samego, i wtedy znajdur je się raptem jakby w hermetycznie zamkniętym jaju. W jaju tym jest już cicho, bezpiecznie i samotnie. Można sobie myśleć, można się modlić, można spać. Człowiek robi się jakiś dośrodkowy, wewnętrzny. Nie wiem,
60