i!
i!
!| !■ f.
jest zatem wyjaśnienie — z histoiycznego punktu widzenia — myśli XVIII stulecia poprzez pokazanie jej związków z tym, co ją poprzedzało, i tym, co nastąpiło po niej.
Przywykło się uważać, że wiek XVIII był bardzo nowoczesny w swoim charakterze. Naturalnie, philosophes deklarowali zerwanie ze wszystkimi przesądami i nonsensami myśli średniowiecznego chrześcijaństwa, a my zazwyczaj gotowi jesteśmy uwierzyć im na słowo. Z całą pewnością, powiadamy, wiek XVIII był nade wszystko epoką rozumu, z całą pewnością filozofowie byli gromadą sceptyków, prawdziwych, nawet jeśli niezadeklarowanych ateistów, nałogowo uzależnionych od nauki i metody naukowej, mężnych obrońców wolności, równości, braterstwa, swobody wypowiedzi, i czego tam jeszcze, zawsze gotowych walczyć z nikczemnikami. Wszystko prawda. A mimo to sądzę, że filozofowie byli bliżsi wiekom średnim i byli w większym stopniu uzależnieni od przedzałożeń myśli średniowiecznego chrześcijaństwa, niż sami zdawali sobie z tego sprawę i niż nam to się dzisiaj powszechnie wydaje. Mimo że uznanie ich za ludzi nowoczesnych zdaje się czymś więcej (a może czymś mniej?) niż zwykłym oddaniem sprawiedliwości, czynimy tak dlatego, że posługują się znajomym językiem. Łatwiej nam się czyta Voltaire’a niż Dantego, łatwiej zrozumieć wywody Humea niż Tomasza z Akwinu. Sądzę wszakże, że za takim werdyktem stoi powierzchowność naszych ocen, a nie pogłębiona analiza ich myśli. Łatwiej jest się z nimi zgodzić, kiedy są dowcipni i cyniczni, niż kiedy są śmiertelnie poważni; to ich negacje, a nie afirmacje pozwalają nam traktować ich jak pokrewne dusze.
Wszelako, jeśli zbadamy podstawy ich wiaty, okaże się, że filozofowie — nawet o tym nie wiedząc — na każdym kroku składali dowody swojego zadłużenia u myślicieli średniowiecznych. Wystąpili z oskarżeniem filozofii chrześcijańskiej, ale uczynili to z pryncypialnością neofitów, wciąż jeszcze tkwiących w „przesądach”, któiymi pogardzają. Wyzbyli się bojaźni Bożej, ale zachowali szacunek dla Bóstwa. Wykpili opowieść o sześciu dniach stworzenia świata, ale nie przestali wierzyć, że jest on wspaniale skonstruowaną maszyną, zaprojektowaną
— według racjonalnego planu — przez Najwyższą Istotę jako miejsce stałego zamieszkania rodzaju ludzkiego. Ogród Edenu, co do tego nie ma wątpliwości, był dla nich mitem, ale z zazdrością spoglądali bądź to ku złotemu wiekowi rzymskiej cnoty, bądź to — ponad wodami oceanu — ku nieskażonej niewinności arkadyjskiej cywilizacji, która rozkwitała w Pensylwanii. Odrzucali autorytet Biblii i Kościoła, ale dawali liczne dowody naiwnej wiary w autorytet natury i rozumu. Gardzili metafizyką, ale szczycili się tym, że nazywano ich filozofami. Zlikwidowali niebo, ale uczynili to, jak się zdaje, nieco zbyt pochopnie, skoro zachowali wiarę w nieśmiertelność duszy. Odważnie dyskutowali o ateizmie, ale nigdy przy służbie. Mężnie bronili tolerancji, ale sami z trudem tolerowali księży. Kwestionowali możliwość cudu, ale wierzyli, że rodzaj ludzki może osiągnąć doskonałość. Odnosimy wrażenie, że owi filozofowie byli — równocześnie
— zbyt sceptyczni i zbyt łatwowierni; że stali się ofiarami zdrowego rozsądku. Pomimo ich racjonalizmu i humanizmu, pomimo ich niechęci do intelektualnego kuglarstwa, egzaltacji i męl-niactwa, pomimo ich zagorzałego sceptycyzmu, sympatycznego cynizmu, młodzieńczych bluźnierstw i pogróżek w rodzaju tej, że ostatni król zawiśnie na jelitach ostatniego księdza — pomimo tego wszystkiego w pismach filozofów jest więcej filozofii chrześcijańskiej, niż to się wydaje późniejszym historykom.
W kolejnych wykładach spróbuję szczegółowo omówić to zagadnienie. Będę usiłował wykazać, że ukryte przedzałożenia myśli XVIII wieku były w istocie — uwzględniając pewne różnice w preferencjach — takie same jak wr XIII stuleciu. Spróbu-
43