wóz Somosierry. „Dlaczego nie mogę służyć w wojsku? Przecież wojska polskiego nie ma. Na co czekać?” — przelatywały mu myśli przez głowę.
— Pójdziesz do pracy — usłyszał znowu gniewny i stanowczy głos ojca. — Zostaniesz kupcem. Taka jest moja wola.
Edmundowi zakręciło się w głowie. Ze łzami w oczach opuścił gabinet ojca i dopiero w swoim pokoju, który dzielił z bratem, dał upust żalowi. Nie pomogły tłumaczenia Oskara, nalegania matki, która przeżywała głęboko przerwanie nauki przez Edmunda. Nie chciał powrócić do szkoły.
Ojciec konsekwentnie dotrzymał obietnicy. Umieścił Edmunda w składach towarów łokciowych Magnuszewicza, a później Freudenreicha. Odtąd chłopak codziennie zmierzał uliczkami Poznania do pracy, której zacni pryncypałowie nie szczędzili młodzieńcowi. Być może zadbał o to ojciec i szepnął kilka słów o pragnieniach wojennych syna, prosząc o szczególne zajęcie się Edmundem. Pracy więc miał wiele, wieczorem wracał bardzo znużony na stancję, którą ojciec wynajął niedaleko miejsca pracy, gdyż w tym czasie rodzice Edmunda mieszkali już we Wrześni. Kilkanaście razy dziennie powtarzał sobie, że ostatni raz idzie mierzyć łokciem bele materiałów. Nienawidził pryncypałów, brzydził się handlem, godzinami zastanawiał się, w jaki sposób oswobodzić się od obmierzłego trybu
życia, który narzucił mu ojciec. Okazja nadarzyła się niezwykle szybko.
W 1848 roku, korzystając z wybuchu wojny szlezwickiej, spowodowanej wystąpieniem Austrii i Prus przeciw Danii, dążącej do wcielenia spornego od wieków Szlezwiku, potajemnie zaciągnął się jako ochotnik do szeregów armii pruskiej. Wiadomość o tej decyzji przesłał przez swego brata Oskara, bojąc się pokazać na oczy rodzicom. Pani Salomea przechorowała samowolny postępek syna, nie mogąc przeboleć, że zaciągnął się do służby w armii pruskiej. Był to dla niej czyn równający się zdradzie kraju. A tyle pracy i poświęcenia włożyła w wychowanie dzieci, wpajając im głęboką miłość Ojczyzny jęczącej w niewoli. Zdawało jej się, iż Edmund przejmował się losami kraju, że niezwykle żywo reagował na wypadki zachodzące w Poznaniu. „Czyżbym się myliła? — zastanawiała się podczas długich bezsennych nocy. — Niemożliwe, aby to, co mu wszczepiałam od dziecka nigdy nie zakiełkowało w jego sercu. I pojechał bez pożegnania, bez słowa...”
Pan Fryderyk, zaniepokojony stanem żony, jak mógł starał się wyciągnąć ją ze stanu przygnębienia, tym bardziej że obawiał się również powrotu choroby serca, na którą przed dwoma laty zapadła. Organizował więc wizyty u przyjaciół, których nie brakowało we Wrześni. Zabierał też często panią Salomee do Poznania, gdzie chodzili na koncerty do sali bazarowej i na
17
2 — Pułkownik Callier