tu przejazdem i przechodząc usłyszałem mowę polską. Waćpan rodak, dlatego ośmieliłem się przeszkodzić. Jestem Edmund Callier z Legii Cudzoziemskiej, pochodzę z Poznańskiego.
Twarz mężczyzny w pelerynie rozjaśniła się uśmiechem. Wyciągnął rękę do Edmunda i rzekł z wielką serdecznością:
— Witaj, młodzieńcze! Milo mi poznać jeszcze jednego dzielnego na pewno wojaka na obcej ziemi. Jestem Adam Mickiewicz — przedstawił się. — Teraz cię prędko nie puszczę, chyba mi nie odmówisz gościny w moim domu. Chodź, jestem bardzo strudzony i tu nie będziemy stać. Lepiej pogawędzić sobie przy dobrej herbacie.
To rzekłszy, objął ramieniem osłupiałego Edmunda, popychając go lekko w stronę schodów prowadzących na piętro. Edmund nie mógł ochłonąć z wielkiego wrażenia. Teraz przypomniał sobie, że przecież w domu rodzinnym mówiło się z ogromnym szacunkiem o wielkim poecie. Matka nieraz czytała mu jego wspaniałe wiersze. Przecież Konrad Wallenrod, Sonety krymskie, Oda do młodości, której tak lubił słuchać, wypłynęły spod jego pióra.
Dlaczego go nie poznałem? — myślał Edmund. — Przecież tyle razy oglądałem ryciny z jego podobizną. Jest trochę inny od tego poety z konfederatów. Nic dziwnego, wszak to już starzec...
Stanęli przed drzwiami mieszkania. Otworzyła im starsza niewiasta. Mickiewicz podał jej pelerynę i zdjął kapelusz. Weszli do pokoju, który urządzeniem przypominał gabinet pracy poety: długi stół, zawalony stosem papierów, manuskryptów i książek, przy nim rodzaj fotela i kilka krzeseł, w rogu pufy, stoliczki i cztery fotele. Ściany zdobiły kolekcje starej broni tureckiej oraz jakieś ryciny, prawdopodobnie paryskie. W świetle padającym przez okno Edmund mógł się przyjrzeć twarzy poety. Mimo że cała jego postać była kształtna i nosiła jeszcze cechy siły i zdrowia, twarz miał starczą, włosy prawie białe, niedbale odrzucone na tył głowy, czoło głęboko pomarszczone, a oczy zmęczone.
— Siadaj, proszę — rzekł Mickiewicz do Edmunda, wskazując fotel, i wziąwszy do ręki dzwonek, potrząsnął nim lekko.
Po chwili weszła do pokoju ta sama niewiasta, która otwierała im drzwi. Poeta poprosił ją o podanie herbaty i owoców. Potem, wziąwszy długi cybuch, usiadł naprzeciwko Edmunda.
Potoczyła się rozmowa. Edmund, ujęty prostotą wieszcza, opowiedział mu dzieje swego krótkiego żywota. Mickiewicz słuchał uważnie, nie przerywając wynurzeń. Gdy Edmund skończył, rzekł:
— Widzisz, twoje marzenia zostały spełnione. Jesteś żołnierzem, walczysz dzielnie, masz odznaczenie, ale... powiedz mi szczerze, czy jesteś z tego zadowolony? Walczysz przecie za cudzą sprawę. My tu nic nie znaczymy, przekonałem się o tym nadto — tyle lat na obczyźnie, kiedy dusza moja wyrywa się do kraju. Przeżyłem
31