Obóz znajdował się w szczerym polu, a przy mroźnym wietrze niepodobna było pozostawać długo na dworze. Major polecił bezzwłocznie przenieść się w głąb lasu. Zaraz też wzięto się do roboty, a nie upłynęło godzin kilka, już gotowe były szałasy i płonęły ogniska. Żołnierskie twarze rozjaśniły się na widok Rę-bajły, doglądającego wszystkiego. Major wieczorem gawędził z powstańcami przy ogniskach, wypytywał o rodziny, o pochodzenie i zajęcia przed wyruszeniem w pole. Dodawało to otuchy i podnosiło na duchu.
Na drugi dzień nastrój zmienił się już nie do poznania. Poranna musztra wypadła nadspodziewanie dobrze, a formacje tyralierskie nie budziły prawie żadnych zastrzeżeń.
4 grudnia przyniesiono wieści, że komendant załogi carskiej zwietrzył miejsce postoju oddziału i wymaszerował z Jędrzejowa na czele piechoty i kozaków.
Rębajło rozkazał natychmiastowe zwinięcie obozu i skierował się w stronę starego obozowiska. Truś kolaski na czele połowy kawalerii ruszył w straży przedniej, a porucznik Czarnecki z resztą kawalerii jako straż tylna. Rębajło i kapitan Jagielski prowadzili kolumnę pieszą.
Szli leśną, wąską drożynką wijącą się między młodymi sosenkami. Trudno było przedzierać się przez ich gąszcz. Uzbrojeni w karabiny z osadzonymi bagnetami stąpali cicho, bezszelestnie. Biały śnieżny pył wirował przed
oczyma osiadając żołnierzom na zmarzniętych policzkach. Oddychali ciężko, nie tyle utrudzeni, ile podnieceni niepewną sytuacją. Wróg deptał im po piętach, a major Rębajło jeszcze unikał spotkania z przeciwnikiem. Nie to, żeby się bał, ale nie chciał narażać powstańców na klęski. Oddział bowiem nie był jeszcze należycie przygotowany. Musieli więc uchodzić, kryć się przed silniejszym nieprzyjacielem. Najwyżej można go było nękać z ukrycia, znienacka zaskakiwać, zadawać straty, nie narażając na nie swoich. Dla dowódcy Rębajły liczył się każdy człowiek i dbał o to więcej niż inni.
W pewnej chwili wśród ciszy doszły ich odgłosy strzałów na tyłach kolumny. Oddział stanął. W tym momencie wpadł porucznik Czarnecki ze swoimi ułanami, krzycząc w popłochu.
— Uciekajcie! Wali na nas chmara carskich żołnierzy!
Major Rębajło, energicznym ruchem skierował broń przeciw porucznikowi.
— Stój, bo zastrzelę! — rozkazał, Ale w tej samej chwili Czarnecki zasłonięty przez ułanów zniknął z pola widzenia.
Widząc początek popłochu wśród piechoty, Kalita stanął na drodze naciskającej kolumny i krzyknął: ;
— W le\yo w tył zwrot! Dalej chłopcy na 6 — Karol Kalita
81