lierskie. Walka ogniowa tyralierów, praktycznie rzecz biorąc, na szeroką skalę wypróbowana — pozaregulaminowo! — w wojnach rewolucji francuskiej i Napoleona, u nas doszła do perfekcji. W wojsku polskim tyralierzy ustawieni byli po dwóch co piętnaście kroków, natomiast w armii rosyjskiej co pięć kroków również po dwóch.
Polacy strzelali bardziej skutecznie. Gdy naszym piechurom zaczęło brakować ładunków, dostarczyły ich patrontasze po poległych jeg-rach, broń bowiem była tego samego kalibru. W pewnej chwili Bogusławski wpadł konno między tyralierów i gromkim głosem wołając:
— Na sztychałki, wiara, za mną! — i porwał całą linię naprzód. Należy zauważyć, że długoletnie wodzostwo Konstantego i obowiązek znajomości komend w języku rosyjskim wywarły wpływ na żołnierzy. Sztyki — to bagnety. Jegrzy nie wytrzymali natarcia.
Jak widzimy, nie zaginęły dawne zwyczaje, kiedy to wyżsi dowódcy nie wahali sie prowadzić osobiście oddziałów do ataku. Tutaj, pod Dobrem, dowódca brygady sześciu batalionów mógł przecież wydawać rozkazy komendantom pododdziałów. Na polu bitwy temperament bojowy ponosił Bogusławskiego. Wtedy ten 58-letni oficer przemieniał się w młodzika z czasów kościuszkowskich.
Skrzynecki nie umiał wyzyskać zaczepnego zapału swego brygadiera i jego dzielnych batalionów. Wyczerpawszy całą swą znajomość poruszeń piechoty według regulaminu, nie wprowadził do walki wszystkich sił, lecz wycofał się, obwieszczając, że nastąpiło starcie z armią samego feldmarszałka. Tymczasem opodal walczył z Iwanem Dybiczem „stary żołnierz swego kraju”, generał Franciszek Ży-mirski. Ten samochwalczy raport o bitwie pod Dobrem w dużym stopniu przyczynił się niebawem do otrzymania wodzostwa przez Skrzyneckiego. Chwała natomiast należała się Bogusławskiemu i czwartakom. Czym dla jazdy była bitwa pod Stoczkiem, tym dla piechoty było Dobre.
Walka pod Dobrem była wstępem do zmagań bardziej doniosłych. Dopiero w bitwie pod Wawrem 19 lutego i pod Grochowem w dniach 20—25 lutego o Olszynkę starły się większe masy wojsk naszych i Dybicza. Olszynka stała się kluczem pozycji.
Choć minęła fala mrozów, to jednak silny wiatr, wilgoć gruntu, na którym przyszło nocować, i głód — dokuczały żołnierzom. Przez parę dni, w ciągłym marszu i walce, nie było czasu nawet na przełknięcie .kawałka chleba i popicie wodą. Obrośnięci i osmaleni prochem żołnierze niewiele przypominali wyclegantowa-nych paradierów z placu Saskiego. Już 20 lutego dywizja Skrzyneckiego, zluzowana następ-
99