zajutrz ten sam kurier przywiózł mu od niego rozkaz, który brzmiał jak list przyjacielski.
Tak pisał Bosak:
„W celu ściągnięcia wszystkich sił powstańczych, skon sygnowanych w zachodniej Galicji i wysłania ich na plac boju, wyjeżdżam do Galicji. Na czas mej nieobecności obejmiesz dowództwo nad siłami zbrojnymi w województwach sandomierskim, krakowskim i kaliskim.
Poprzedni rozkaz puść w niepamięć i nie wzbraniaj się od przyjęcia tego odpowiedzialnego stanowiska, bo co do zastępstwa nie widzę godniejszego od ciebie. Władzom cywilnym o twej nominacji wysłałem kurendę”.
Kalita zrozumiał, że generał był człowiekiem sprawiedliwym, i nie wątpił w jego uczciwość. Teraz był pewien, że była to intryga Kurowskiego. Ciężar spadł mu z serca, choć cierń został.
Z Sosnówki wraz z oddziałem cofnął się ku brzegom lasów Gór Świętokrzyskich, bez żywności i należytego uzbrojenia. Sytuacja była beznadziejna — wszędzie snuły się gromady wojsk carskich tropiących nieustannie powstańców. Po trzytygodniowych marszach dotarli wreszcie do Michałowa, gdzie, niestety, Rębajło dostał znowu silnej gorączki. Czując się coraz gorzej, zwołał swoich oficerów i złożył w ich Obecności dowództwo w ręce majora Franciszka Boczkowskiego, wydając rozkaz, aby ten z oddziałem dotarł do Rosenbacha i połączył się z jego siłami. Później już razem mieli przedzierać się nocami w Krakowskie i przekroczyć kordon.
Oddział odmaszerował, a nieprzytomnego Kalitę odwieziono do Brodów do naczelnika hut żelaznych.
» — Karol Kalita