28 Platon
razy dziennie, nie przespać samemu w łóżku ani jednej nocy — i co tam jeszcze towarzyszy takiemu trybowi życia. Przy takich zwyczajach nie mógłby nikt pod słońcem, zaprawiając się w nich od młodu, stać się rozumnym — nie wyrówna tego bowiem nie wiem jak niezwykła natura — a stać się roztropnym nikt nawet i nie zapragnie, i to samo da się powiedzieć o wszystkich innych cnotach. Również państwo żadne nie zażyje spokoju, jakiekolwiek miałoby prawa, jeżeli ludzie uważać będą, że wszystko trzeba na niepomierne trwonić zbytki, i sądzić będą, z drugiej strony, że należy oddawać się bezczynności, z wyjątkiem gdy chodzi o hulanki, pijatyki i w zapałach miłosnych utrudzenie. Państwa takie skazane są nieuchronnie na ciągłe przewroty polityczne, wprowadzają tyranię, oligarchię, demokrację, zmieniając ustawicznie system rządów. O ustroju zaś sprawiedliwym i takim, który by darzył wszystkich równością praw, ci, którzy w nich rządzą, nawet wzmianki słuchać nie potrafią spokojnie. Takie więc w uzupełnieniu do poprzednich rozważań snując myśli przybyłem do Syrakuz jakimś może przeznaczeniem gnany, bo robi naprawdę takie wrażenie, jak gdyby jakaś wyższa potęga umyśliła rzucić wtedy posiew tych wszystkich wydarzeń, które się teraz rozegrały w związku z Dionem i z Syrakuzami, strach bierze, aby nie dalszych jeszcze, o ile mnie teraz nie posłuchacie, gdy rady swej udzielam po raz drugi. Go mam na myśli mówiąc, że początkiem wszystkiego stało się moje ówczesne przybycie na Sycylię? Boję się o to, że nie zdawałem sobie sprawy wtedy, gdy zbliżyłem się z Dionem, młodym jeszcze podówczas, i gdy go wtajemniczałem w moje poglądy na to, co byłoby największym dobrem dla ludzi, oraz gdy mu doradzałem, żeby w czyn to wprowadzał, iż, nieświadomie dla samego siebie, pracowałem nad obaleniem tyranii.
Dion bowiem, mając w ogóle umysł niesłychanie zdolny, chłonął z niezwykłą łatwością wszystko, co mu wtedy mówiłem, i słuchał moich nauk tak namiętnie i z taką żarliwością, jak nigdy żaden z młodzieńców, z którym się zetknąłem. Postanowił pozostałe życie przeżyć inaczej niż większość Italczyków i Sycylijczyków, cnotę bowiem umiłował bardziej od przyjemności i wszelakiej rozkoszy. Swoim trybem życia wywołał znaczną niechęć tych, którzy dobrze się czuli w atmosferze ustalonych na dworze tyrana obyczajów. I trwało tak aż do chwili śmierci Dionizjosa. Uprzytomnił sobie następnie, żc przekonania, które zdobył pod wpływem właściwych nauk, mogły powstać nie tylko w nim, i dostrzegał też rzeczywiście, że powstawały również w innych, niewielu co prawda, niemniej jednak widział, że powstawały wśród niektórych. Spodziewał się, że jednym z nich może mógłby się stać Dionizjos Młodszy przy boskiej pomocy, a jeżeliby stal się takim, to życie jego i życie pozostałych Syrakuzań-czyków stałoby się, uważał, nad wyraz szczęśliwe. Był dalej zdania, że powinienem koniecznie, jak można najprędzej, przybyć do Syrakuz, aby współdziałać w tej sprawie. Pamiętał przecież wspólnie ze mną przeżyte chwile i z jaką łatwością powstało w nim wtedy pragnienie najpiękniejszego i najzacniejszego żywota. Jeżeliby i teraz udało się wytworzyć je w Dionizjosie, jak to zamierzał, wielkie żywił nadzieje, że bez rozlewu krwi, bez ofiar i tych strasznych rzeczy, które stały się teraz, można będzie przywieść kraj cały do życia błogiego istotnie. Obmyśliwszy to sobie tak słusznie, namówił Dion Dionizjosa, aby mnie zaprosił. Sam też ze swej strony przysyłał do mnie listy i prosił, ażebym przybył za wszelką cenę, jak można najprędzej, zanimby inni nie zetknęli się z Dionizjosem i nie skierowali go w stronę innego życia, odciągnąwszy od