ze znanego, przez negację, skonstruujemy? Albo chociaż spróbujemy, bo tylko świadomie naiwna próba warta jest podjęcia, tylko taka zmienia świat.
Bałkany wydają mi się. Czytając o tym regionie, nie mam jego spójnej wizji. Wakacyjne obrazki nie pasują do fotografii zamordowanej Bośniaczki, która kazała córce wysoko rozwiniętego, znużonego kapitalizmem państwa, Sarah Kane, napisać dramat o przemocy. Bałkany to pogłosy, pogłoski i fotografie. Mam też taką swoją małą, bałkańską anegdotę, zaledwie obrazek.
Każdy zna uczucie zażenowania, wstydu za kogoś, niewygody spowodowanej słowami, zachowaniem innej osoby. Żeby to czuć, trzeba się z daną osobą jakoś zidentyfikować, trzeba być po jej stronie i cierpieć, niekoniecznie w jej, często jak najbardziej we własnym imieniu. Więc taka scena, zaczynająca się od słów, które nie przechodzą mi przez gardło. Asocjacja, jak się okaże, dziwna. Pewna kobieta stamtąd, pracująca na co dzień w międzynarodowym towarzystwie, podchodząc do mnie, siedzącej przy stole w pensjonacie położonym szczególnie malowniczo... Coś mi nie pozwala tego napisać. Więc może opis osoby? Nieduża, włosy zbyt rude i prosto przycięte, zniszczona, na zębach ślady nikotyny, nerwowe ruchy, gdyby nie wojna, myślałabym, że za mocno używała życia albo pracuje w okolicach jakiegoś miejskiego bazaru, sam środek znojnej rzeczywistości... Pamiętam jednak, że ta kobieta jest potencjalną bohaterką najokropniejszych scen, może tylko wojennej niewygody. Choć więc wygląda jak ekspedientka ze spożywczego na rogu, z czasów samoobsługi, jej twarz i postać znaczą coś innego, coś, czego chciałabym się od niej nauczyć. Należy do kobiet, których historię chciałabym poznać. Oto newralgiczny punkt współczesnego sumienia, tylekroć przywoływana „ofiara” i „zwyciężczyni”, wtajemniczona w to coś, co dla gabinetowej feministki jest tylko hipotezą.
Podchodzi do mnie z wyciągniętą ręką i mówi. Mówi coś niewiarygodnego, po czym mam ochotę wejść pod stół i zaszczekać. Mówi, mianowicie: „Cali me Di”. Ma na imię Dobrava i jest to tylko przypadkowe sąsiedztwo z imieniem chorwackiej pisarki Dubravki Ugreśić. A jednak być może - „cali me Di” - jest ważniejsze niż eseje polityczne tej ostatniej. Bo przecież idzie o lokalną opowieść, o spotkanie z pojedynczą osobą, o różnorodność i równoprawność tekstu „cali me Di”, a więc i o tę kobietę, i jej niedługą kwestię na tle wszystkiego, co zdarzyło się na Bałkanach.
Co mnie tak bierze, skłania do pokrętnych omówień? Czego się spodziewałam? Że zaproponuje mi rozmowę o ofiarach, wspomni zabitych znajomych, przeanalizuje rynek pracy, dorzuci coś
0 zbrodniczej dominacji ,jugomana”? Pewnie chodziło o to, że jest z tej części świata, która dla międzynarodowego establishmentu żyjącego z konfliktów i nieszczęść stanowi jakąś podklasę, nową kolonię. Z mojej części świata. W sposób naturalny czuję więc z nią solidarność i zastanawiam się, jak bardzo trzeba pragnąć akceptacji, żeby po zbiorowych mogiłach, wielomiesięcznych oblężeniach miast, głodzie, ruinach - powiedzieć „cali me Di”. Oczywiście, wiem, projektuję na nią coś, co jest mi potrzebne. Wyznaczyłam jej rolę, a ona z tym swoim... Więc jej lokalna narracja jest całkiem inna od mojej, od moich oczekiwań. Wstydzę się pewnie też za siebie, za te swoje oczekiwania.
Oczywiście, mogę sobie używać dalej - moja bohaterka nigdy się o tym nie dowie - bo przecież jej krótka kwestia świadczy o ekspansji neokolonialnej, o zaśmiecaniu wyobraźni, o nowym typie wyzysku, o pragmatyzmie ludzi żyjących z pomocy instytucjonalnej
1 polepszających swój byt także dzięki życzliwości osób-delegatów instytucji z „lepszego świata”. Dobrava? Komu chciałoby się zapamiętać. A może ta kobieta, której dopowiadam traumę, jest dziewczynką uwielbiającą Lady Dianę? Może ten medialny cukierek jest jej słodszy od goryczy śmierci członków rodziny? A może nikt jej nie
185