Bo oto przyszły rozbiory i co może było tylko literaturą albo filozoficznym pocieszeniem po utraconych w wielkim świecie nadziejach kariery, teraz stać się miało okopem warownym. Dominium szlacheckie, dotąd bezpieczne, znalazło się w sytuacji dramatycznej. Urzędnik austriacki i pruski wtrącał się do patriarchalnych stosunków między panem a jego chłopami. Kodeks francuski i zniesienie poddaństwa groziły zniszczeniem odwiecznych więzów osobistej zależności i zastąpieniem ich przez stosunek pieniężny, wyrachowany. Warszawskie gazety pisały o zrównaniu stanów i o zasadach „gospodarstwa rozumowanego’*.
Bielony dworek, ze wszystkich stron podmywany falami nieprzyjaznych zmian, miał trwać i chronić, co jeszcze pozostało nie zmienione: religię, pańszczyznę i tradycję. Chronić przed zaborcami i przed cudzoziemszczyzną, przed despotyzmem, bezbożnictwem, liberalnymi nowinkami, przed sekwestrem, wierzycielami, subhastą, regulacją i rewolucją. Jeżeli każda zmiana niosła zagrożenie wartości, jeżeli ciąg tradycji został — na zewnątrz wsi szlacheckiej — przerwany, to jedyną konsekwentną odpowiedzią było odosobnienie się i trwanie w odosobnieniu. Na ziemiach „zabranych** albo we wschodniej Galicji o taką izolację wiejską było łatwiej, w Królestwie czy Poznańskiem trudniej. I tu jednak ów syndrom obronnego i biernego tradycjonalizmu wykazał imponującą siłę żywotną. Jego ideowe credo odnajdujemy raczej w powieści obyczajowej, poemacie ziemiańskim, obrazkach z życia, pamiętnikach, niż w dyskursie społecznym. Rozwiniętej doktryny stworzyć nie mógł, ponieważ z natury był antydoktrynerski właśnie, nawykowy i niewyrafinowany: wyrażał horyzont poznawczy ludzi, którym za strawę duchową starczał kalendarz, herbarz, kazanie niedzielne, w najlepszym razie „Kurier** lub „Gazeta Warszawska”.
Dworek szlachecki stworzył jednak coś znacznie od doktryny ważniejszego i trwalszego: zbiór uświęconych wartości, katalog cnót polskich, z którego przez cały czas niewoli czerpać będzie literatura ojczysta i obozy ideowe najróżniejszych odcieni. Ośrodkową wartością tego układu była sielskość: głębokie przeświadczenie, że powietrze wiejskie ma naturalną własność konserwowania zdrowia fizycznego i moralnego, łagodności i prostoty obyczajów, poszanowania rodziców, miłości Boga i Ojczyzny. Idealizacja życia wiejskiego zyskała nową funkcję: włość ziemska nie dawała już politycznych przywilejów, 154 za to stała się, wierzono powszechnie, ostatnim schronieniem i krynicą
narodowości. Sielskość, wolna od zimnej rachuby i kalkulacji, leżała w naturze polskiej i słowiańskiej. Majątek ziemski był czymś więcej niż gospodarstwem: był zagonem ojczystym, gniazdem szlacheckim, placówką polskości i wiary. Pańszczyzna nie była wyzyskiem, lecz naturalnym stosunkiem patriarchalnej zwierzchności i opieki, węzłem wzajemnej potrzeby, miłości i zaufania; jeśli pozostawiała czasem pole do nadużyć, to te temperowane były wrodzoną łagodnością polskiego charakteru.
Był to system wartości całkowicie nieruchomy: nie było w nim miejsca na ewolucję. Był spójny i zamknięty: zagrożenie mogło przyjść tylko z zewnątrz, każdy wyłom zdawał się zwiastunem rozkładu. Nawet agronomia:
„Bo rolnictwo powszechnym będąc ludzi stanem,
Nie zmieni swego trybu wynalazków planem
Wszędzie cep, widły, grabie, pług i radia z broną
Starożytności prostej piątncm naznaczono”18.
Ponad tą nieuczoną szlachecką staroświecczyzną nadbudowywał się bardziej świadomy siebie konserwatyzm filozofów, biskupów, arystokratów i radców stanu. Nie wypierał się swoich folwarcznych i prowincjonalnych korzeni; przeciwnie, chętnie je podkreślał. Tak było, kiedy ziemiaństwo galicyjskich departamentów Księstwa Warszawskiego, skupione wokół Stanisława Zamoyskiego, organizowało się w opozycji przeciw Kodeksowi Cywilnemu i scentralizowanej na wzór francuski administracji rządowej, w obronie dawnych polskich prawi zwyczajów. Tak było, kiedy ksiądz Karol Surowiecki drukował swój List prowincjonalnego do warszawskiego filozofa (1817), dosadne wyznanie wiary klerykalnej reakcji. Tak bywało i później, ilekroć umysły wielce filozoficzńe i wyrafinowane angażowały się w obronę i idealizację rubasznej prostoty, nieuctwa i całkiem niefilozoficznej skądinąd pańszczyzny. Ale już w tym choćby ujawnia się jeden z licznych paradoksów, w jakie wikłała się idea konserwatywna z chwilą, gdy stawała się myślą, cóż dopiero systemem, a nie prostym odruchem obronnym.
Józef Kalasanty Szaniawski, dyrektor wychowania i dyrektor cenzury w Królestwie Kongresowym, jest doskonałym upostaciowaniem
15S
° D. Bończa-Tomaszęwski, Rohtifywo. Poema oryginalne ta czterech pieśniach, Kraków 1802, cyt. Wg: A. Witkowska, Stawianie, my Mim sielanJ/i..., Warszawo 1972, s. 103.