włościańskiej gminy położyło kres protekcjonalnym iluzjom o stopniowym wnarodowieniu chłopów przez szlachtę. Ta zresztą zaprzątnięta była niemal bez reszty tym, jak finansowo wybrnąć z krytycznego położenia po reformie. W tych warunkach utraciła rację bytu ideologia liberalno-konserwatywna, której problemem osiowym było utrzymanie przez ziemiaństwo kierowniczej roli w procesie przebudowy stosunków agrarnych. Zaprzestanie wydawania „Roczników Gospodarstwa Krajowego” — podobno z powodu katastrofalnego spadku prenumeraty — jest symbolicznym potwierdzeniem ideowej próżni, jaka się wytworzyła w obozie ziemiańskim.
Konserwatyzm krytyczny, z pasją przewartościowujący szlachecką tradycję dziejową, rekonstruujący założenia myśli zachowawczej stosownie do nowego układu stosunków w Polsce i w Europie, rodził się za miedzą, w Krakowie. Minie około dwudziestu lat od powstania, zanim zapuści korzenie w Królestwie skupiając postarzałych spadkobierców Towarzystwa Rolniczego i zniechęcony do pozytywizmu prawicowy odłam młodej inteligencji.
U progu lat siedemdziesiątych nie było więc w zaborze rosyjskim żadnej programującej myśli społeczno-politycznej na lewicy, i nie było jej na prawicy. Nie było idei rewolucji, bo z kim i przeciw komu, i nie było idei ugody, bo nie chciał jej i nie potrzebował carat. Nie było więc tym samym i żadnego „między”.
Podniosła chwila „zbratania stanów” z roku 1861 należała do — j przeszłości. Dziesięć lat później był naród zdezintegrowany, rozbity \ na ojkmęsobię i żadnym moralnym węzłem nie złączone klasy, z których ^ żadna w dodatku nie była zdolna do wyłonienia własnej idei i ruchu społecznego. Jedynym spoiwem na tym rumowisku życia pozostał cierpiący i prześladowany, ale silny swym duchowym oporem kościół i tylko o niego zaczepić się mogła bierna idea przetrwania.
Jak często bywa po wielkich klęskach, tak i tym razem nastąpił regres świadomości społecznej. Gdy tak brutalnie zawiedzione zostały nadzieje zmiany, gdy każdy rzut narodowej wyobraźni w przyszłość okazywał się krwawym i bezsensownym hazardem a żyć przyszło w rzeczywistości amputowanej, wówczas i azyl, i sens odnaleźć można było w świede wartości najbardziej sprawdzonych i trwałych. Ich to skarbnicą był polski i katolicki,^zlachecko-wiejski rezerwat tradycji, scharakteryzowany przez nas pobieżnie w jednym z wcześniejszych 268 rozdziałów. Ten kulturowy kanon też jednak nie pozostał nie zmienio-
ny. Przez kilka dziesięcioleci nasiąkał zsentymentalizowaną romanty-cznością, odartą z buntowniczego nonkonformizmu. I obrastał także mogilną legendą przegranych potyczek i powstań, choć z innej całkiem inspiracji wznieconych. Za każdym bowiem razem — jak trafnie pisze Bohdan Cywiński — „idea buntu, rewolucji, płynęła od żywiołów niespokojnych, radykalnych społecznie, często bardzo skłóconych z wiarą lub przynajmniej z Kościołem i za każdym razem do walki obok jej inicjatorów i ideologów stawali tradycyjni w każdym calu synowie ze Śtarego dworku, w każdej generacji na nowo płacącego najpięższe koszty rewolucji, o której myśl wydawała im się przecież obca” . Myśl mogła być obca, ale historia własna — i relikwie po kolejnej zawierusze, jakikolwiek bądź jej ideowy rodowód,przyjmowano ze czcią do duchowego muzeum narodowych pamiątek.
Tak to- na korzeniu starego szlacheckiego tradycjonalizmu, ale dosycona sentymentami niedawnej przeszłości, tworzyła się ta polsko--katolicka formacja umysłowa, którą Cywiński właśnie ze zniewalającą sugestywnością obrysował, a która wciąż jeszcze czeka na solidną re-' konstrukcję z dokumentów. Nie była to „ideologia”, bo do niczego nie mobilizowała, nie budowała programu, nie organizowała działań zbiorowych. Miała tylko służyć za warownię narodowości i wiary, w jeden święty węzeł złączonych. W warowni zaś każdy wtręt obcy zdaje się dywersją i kruszeniem murów. Jak więc po rozbiorach, jak po Listopadzie, tak i po Styczniu fundamentem polskiego tradycjonalizmu pozostało nieugięte przekonanie, że wszelkie nowinki naukowe, filozoficzne i socjalne, pod innym niebem wylęgłe, niszczą polską zdolność oporu, prowadząc prostą drogą do wynarodowienia i apostazji. I bodaj że nie w zniszczeniu, i nawet nie w zniemczeniu, ale w „sfrancuzie-niu” i w „zmaterializowaniu” upatrywano główne zagrożenie polskości i kościoła w Polsce. Ich zaś opoką była wierność ojczystemu obyczajowi i trwanie w tej wierności bez oglądania się na to, co działo się na szerokim świecie i w najbliższym mieście.
Tylko że~z obyczajem owym było coraz gorzej. Na początku wieku tradycjonalizm dworku, parafii i zaścianka sam w sobie był obyczajem i stylem życia na wielkich połaciach kraju. Po powstaniu styczniowym pozostało z tego coś jeszcze chyba tylko w niektórych guberniach litewskich. W Królestwie, jak i na Ukrainie, folwark się skomercjalizo-
3 B. Cywiński, Rodoieody niepokornych. Warszawa 1971,1. 298.