„programatu”n0. I teraz już nie było wiadomo, czy mu chodzi o pro-gramat ideologów industrialnej cywilizacji, którzy rozczarowali się do kapitalizmu, czy o programat ideologów dworskich łanów i obór, którzy do kapitalizmu nabrali zaufania.
Bo w końcu dylemat liberalnych organiczników na tym polegał, że , kolonialna modernizacja kraju okazała się jedyną realną i z punktu widzenia wzrostu przemysłowego efektywną, a jednak tak niewiele miała wspólnego z ich koncepcją rozwoju gospodarstwa narodowego. Ich program, jak powiedzieliśmy, nie miał wyraźnego adresu: nie mógł być przedstawiony ani dysponentom władzy, ani dysponentom kapitału. Był przedstawiany — „społeczeństwu”, miał zatem jedynie charakter moralizatorsko-wychowawczy. Odżywała wprawdzie niekiedy idea jakiegoś rządu moralnego, który by opracowywał strategię działań zbiorowych i zyskał sobie autorytet dostateczny na to, aby ją klasom óświeconym narzucić. Do roli takiej pretendowali i konserwatyści (choć mniej popularni niż w czasach Andrzeja Zamoyskiego albo współcześnie w Galicji), i pozytywiści; Prus zaś życzył sobie, aby istniejące stronnictwa opinii publicznej na drodze wzajemnych ustępstw i układów zlały się w jedno, „które by wiedzą i uczuciem ogarniało całość społeczeństwa”m. Jednakże rząd taki mógł istnieć przez chwilę w sześćdziesiątym trzecim roku: w czasie pokoju był zupełnie nierealny. Były więc idee, programy i felietony, tylko autorytetów i pieniędzy brakowało.
Warunkiem rozwoju organicznego było odkrycie wewnętrznych źródeł akumulacji. Nie wymagało to szczególnej inwencji: od stu lat, ilekroć brak było środków finansowania rozwoju gospodarczego, tylekroć prasa pisała o konieczności oszczędzania. Od roku 1864 pisała o tym — zwłaszcza ta umiarkowanie postępowa — więcej niż kiedykolwiek i aż do znudzenia. Hasło oszczędności, kierowane do klas o średnim dochodzie, ziemiaństwa i mieszczaństwa, zyskało bowiem nowy sens ekonomiczny dopiero z chwilą upowszechnienia się form kapitału zbieranego, anonimowego. Organicznikom nie szło o kultywowanie cnoty oszczędzania dla niej samej, tym mniej o zwężającą rynek tezauryzację, lecz o produkcyjne spożytkowanie nadwyżek: „Niechaj tylko pieniądze, chowane nieużytecznie, drobne i średnie połączą się razem, a zobaczymy, że w kraju kapitałów nie brak. Ruszcie
J. L. Popławski. Fantazje podbojowe, „Głos" 1987, t. 491.
358 *** A. Głowacki, Szkic programu, t. 112-113.
się tylko [...], ruszcie, drzemiące kapitały, a śmiało, a raźnie!”,u Zc spółkami akcyjnymi wiązano duże nadzieje ekonomiczne, społeczne i nawet wychowawcze: miały one być sposobem gromadzenia środków inwestycyjnych bez koncentrowania własności, a nawet bez centralizowania dyspozycji. „Posiadacze więc drobnych kapitałów — pisał Henryk Elzenberg — starać się powinni o takie między sobą porozumienie, aby na rozwój wszelkiego rodzaju stowarzyszeń i przedsiębiorstw, w których udział biorą, wpływ wywierali. Jeżeli to w ogólności jest trudnem w towarzystwach wielkich (np. dróg żelaznych), w szczegółowych jednak stowarzyszeniach osiągnięcie tego wpływu jest możliwem. [...] Istnieje u nas zwyczaj dość zgubny, że na czele cokolwiek ważniejszych przedsiębiorstw stawać muszą nazwiska znane Otóż mieszczaństwo średnie dążyć powinno do większej pod tym względem samodzielności, albowiem w ten tylko sposób nauczy się kierować własnemi sprawami”1,3
Z małych oszczędności miały więc powstawać średnie kapitały, z nich niewielki, na polską miarę przemysł, przerabiający przede wszystkim miejscowe płody dla miejscowych spożywców. Nie polskie Manchestery i Birminghamy, lecz rękodzielnie i fabryczki rozrzucone po kraju, bardziej pracochłonne niż kapitałochłonne, bo trzeba było zapewnić chleb i fach bezrolnej masie wyrobniczej. Dla każdego narodu —rezonował Prus —istnieje inne majtimum rozwoju i samemu trzeba je wyznaczyć . To polskie maximum czy może raczej optimum rozwojowe miało być ekonomicznym fundamentem kultury mieszczańskiej, nie kapitalistycznej. Odróżnienie to w optyce pozytywistów miało znaczenie zasadnicze, obficie poświadczone przykładami także w literaturze powieściowej.
Można by zapewne uznać, że takie przeciwstawienie antycypowało w jakiejś mierze późniejszą popularną typologię Wernera Sombarta z jego podziałem na Burgernatureti i Unternehmernaiuren, jednak nie bez istotnych zastrzeżeń. Z jednej bowiem strony, jak widzieliśmy, Świętochowski właśnie bogatej burżuazji polskiej zarzucał brak ducha przedsiębiorczości i ryzyka, tchórzliwość inwestycyjną. Z drugiej strony od średniego mieszczaństwa oczekiwano, przynajmniej w dojrzałej publicystyce programowej, nie sklepikarskiego sknerstwa, nie owego