Nie wypowiadają ani jednego sądu o wartościach artystycznych tej powieści — przeciwnie, mówiąc o miejscach, w jakich dzieje się akcja, o postaciach, zdarzeniach, traktują je tak, jak gdyby chodziło o sprawy rozgrywające się w rzeczywistości; o jakąś miejscowość, którą pamiętają (położoną zresztą w Afryce), o ludziach, których tam poznali lub których znali ze słyszenia. Dyskutując ze sobą, nigdy nie podają w wątpliwość prawdopodobieństwa i wagi zdarzeń, ani też nie oceniają wartości moralnych opowiadania. Za to zdarza się często, że oni sami stawiają zarzuty tym postaciom, krytykują ich postępki czy .pewne cechy charakteru ,— tak jakby chodziło o wspólnych znajomych.
Ubolewają także nad pewnymi niebezpieczeństwami, które kryją się w fabule, mówią: „to nie może się udać" i (Obmyślają wówczas inny bieg zdarzeń, przyjmując hipotezę „gdyby się tak nie stało". Wówczas akcja, w miarę posuwania się naprzód, może się rozwidlać w różnych kierunkach, z których każdy prowadzi do innego zakończenia. Tych wariantów jest bardzo wiele, a odmian poszczególnych wariantów jeszcze więcej. Wydaje się, że piętrzą je dla własnej przyjemności, wymieniają uśmiechy i podniecając się nawzajem do tej zabawy, która ich pewnie oszałamia swą nieobliczalną płodnością...
„Ale na nieszczęście on wrócił akurat
wcześniej tego dnia, czego nikt nie mógł przewidzieć".
W ten sposób Frank zmiótł jednym pociągnięciem fikcyjne konstrukcje, które razem zbudowali. Na nic się nie zda snucie innych wersji zdarzeń, ponieważ fakty są faktami, rzeczywistości nie da się zmienić, i
Sączą zawartość szklanki małymi łykami. W trzech szklankach kostki lodu Tozpuściły się już całkowicie. Frank wpatruje się uważnie w resztkę złocistego płynu na dnie szklanki. Przechyla ją najpierw w jedną, potem w drugą stronę, bawiąc się odrywaniem małych, przyklejonych do ścianek pęcherzyków.
— Jednak ,— mówi — wszystko zaczęło się bardzo dobrze. — Zwraca się do A... biorąc ją na świadka: — Wyjechaliśmy o przewidzianej godzinie i przebyliśmy całą drogę bez żadnego wypadku. Była dopiero dziesiąta, kiedy przyjechaliśmy do miasta.
Frank milknie. A..., jakby chcąc dodać mu odwagi, ciągnie dalej.
— Iw ciągu całego dnia nic pana nie zaniepokoiło, prawda?
— Nie, absolutnie nic. Zresztą może było-ły lepiej, gdyby samochód popsuł się zaraz, jeszcze przed obiadem. Nie w czasie drogi, ale w mieście, przed obiadem. To by mi utrudniło załatwienie niektórych spraw z dala od centrum, ale przynajmniej miałbym
59