spotkała Aino starego pieśniarza Wejno jako konkurenta. Oświadczył on załomie, iż odtąd dziewczyna powinna się stroić jedynie dla niego. „Nic będę się stroić ani dla Ciebie, ani dla innego. Chcę zostać w domu ojca i matki!" — wola gniewnie. Zerwała naszyjnik z piersi, pierścienic z palców, perty z szyi. czerwone wstążki z włosów i cisnęła wszystkie ozdoby do stóp znienawidzonego starucha.
Zapłakana powróciła Aino do domu. Na troskliwe pytania domowników zwierzyła się matce ze swego zmartwienia, ale stara nie może zrozumieć młodej. Pierwsza zachwalała mądrość i bogactwa zalotni-ka. druga myślała tylko o jego siwej brodzie i pomarszczonym obli-czu. „Obym się nigdy nie rodziła, obym umarła w niemowlęctwie. I Nie będę pociechą starca!"—wolała głucha na rady i zachęty matki.
Nie na wesele ustroiła się Aino w komorze w złoto, srebro i wstążki krasne. Wyruszyła na pola i lasy. na bagna i zarośla. „Już nadszedł I czas. aby odejść z tej ziemi do Krainy Zmarłych. Nie oplacze mnie I ojciec, matka, siostra i brat, gdy zanurzę się w fale pomiędzy ryby...” szepce do siebie. Na trzeci dzień doszła do wybrzeża. Płakała wie-czór i noc, a o pierwszym brzasku dostrzegła trzy wodnice pluskające wesołó w falach. Ona będzie czwarta. Szybko zrzuciła szatki, jeden I skok na połyskliwy kamień i razem z nim z urwiska w głębinę. Tak I utonęła biedna Aino, która wolała straszną śmierć w nurtach wod- I nych niż starego męża.
Któż zaniesie żałobną wieść do domu Aino? Podjął się tego smut- I nego zadania mały zajączek i wpadł do łaźni, gdzie kobiety biły się I właśnie miotełkami. Pożałowała matka przymuszania córki do małżeństwa z niekochanym zalotnikiem. Z jej łez utworzyły się trzy potoki, wzbierające w trzy rzeki. Tworzą one trzy wodospady koło trzech wzgórz z trzema brzozami. I wydaje się nieszczęsnej matce, że na każdej brzozie siedzi trójka kukułek. Jedna woła szyderczo: miłość! miłość!, druga kuka: zalotnik! zalotnik!, a trzecia dodaje: radość! radość! Odtąd pierwsza kukułka woła tak przez trzy miesiące do każdej nie kochającej dziewczyny. Druga kukułka odzywa się w ten sposób przez sześć miesięcy do zalotnika, który nie będzie wysłuchany. Trzecia wypomina całe życie matce pozbawionej z własnej winy radości macierzyństwa.
Stary dobroduszny Wejno nie może zapomnieć uroczej narzeczonej. Pragnie wyłowić ją z głębiny wód i w tym celu wypłynął pewnego pięknego poranka na morze i zarzucił sieć w odmęty. Wśród mnóstwa zwyczajnych ryb spostrzegł jedną nieznaną i osobliwą. Postano- I wił przeznaczyć ją na poranny posiłek i już sięgał po nóż w srebrnej I
pochwie, by poćwiartować zdobycz, gdy zwinna rybka wyślizgnęła ■nu się z rąk prosto w falc. O głupi rybaku! Miałeś w swe} mocy utraceni* narzeczoną, miałeś w sieci córkę fal. lecz nie potrafiłeś jej zatrzymać i zanieść do domu.
Rozsądna matka llmatar poradziła strapionemu, by skierował wzrok ku Pohioli, Krainie Północy. Córy tamtych stron gaszą urodą teniwe dziewczęta lapońskic. A więc w drogę. Jednak u samego progu czyhało nowe niebezpieczeństwo. Młody Joukahajnen nie wybaczył Wejnemejnenowi swej porażki, a do tego doszła jeszcze nienawiść spowodowana śmiercią pięknej siostry. Długie dni czatował na wroga lapoński młodzik, czając się u okna łub za węgłem chaty. U-zbrojony był w mocny luk o cięciwie ze ścięgna łosia, czyli czarnego i złego boga Hiisi. Cierpliwość została nagrodzona: oto stary Wejno pędzi na renie przez falc zatoki. „Nie zabijaj go synu!” —woła matka. „Ze śmiercią pieśniarza zniknie na ziemi wszelkie wesele, zamilknie wszelka pieśń”. Ale krewki młodzian ńie zważa na nic. Już świsnęła pierwsza strzała, lecz poszła pomiędzy obłoki, druga padła za blisko i wbiła się głęboko w ziemię, ale trzecia strzała pędzi prosto do celu i trafia rena, a stary Wejno wpadł do morza. Wzburzone fale uniosły czarodzieja na pełne wody.
1 zginąłby marnie najmędrszy z synów Kałewałi, gdyby wiemy orzeł z brzozy nie wziął go na swój mocarny grzbiet i nie zaniósł bezpiecznie na północny brzeg Pohioli- Jakże tu smutno pieśniarzowi, jakże tęskno za ojczyzną. Osmagany lodowatym wichrem, z brodą pełną wodorostów, z włosami dziko splątanymi żalił się bez końca Wcjnemejnen. Usłyszała jego jęki bezzębna Louhi, władczyni północy, i postanowiła przyjąć w dom i ugościć bohatera. Nie smakowało jednak gościowi obce jadło. Lepsza w ojczyźnie woda „pita z buta” niż w dalekiej obczyźnie miód pity ze złotego pucharu. Nie nęciły też widoki na ożenek z córką Louhi. Skoro więc tak mu smutno i tęskno, niech wraca Wejno do kraju. Louhi dała mu na drogę rumaka i sanie. Nie żądała nic w zamian prócz cudownego, samomieiące-go młynka Sampo, talizmanu dającego bogactwo i dobrobyt. Wykonać go potrafi tylko jeden jedyny człowiek, kowal nad kowale. Uma-rinen. Trzeba go więc będzie sprowadzić do Pohioli namową lub podstępem. Sanie stały już zwrócone ku południowi, Wejno ruszał w drogę, a na odjezdnym radziła mu jeszcze gospodyni: „Jedź prosto, nie patrz w górę, bo spotka cię nieszczęście”. Były to podstępne słowa, liczyła bowiem chytra Louhi, że wówczas Wejno na pewno jej nie posłucha...
183