42 BWTWTMBUHCE
raonymi w ich stronę karabinami. Zbliżali się do nas. Byli czarni z brudu. Ich ubrania byty podarte. Wokół nich roznosi! się zapach rozkładających się tru* pów. Był to zapach jeszcze silniejszy niż ten, który się unosił stale nad naszym obozem. Jeden z więźniów krzyczał po żydowsku:
— Ijdn, giez esen!M W naszym obozie panuje głód. U nas są tylko trupy.
Wtedy, kiedy układaliśmy na ich śmierdzące tragi żywność, opowiadał nam
dalej, co się dzieje w ich znajdującym się za wałem piachu obozie. Prosił nas, abyśmy dali pilnującym ich wachmanom pieniądze. Dzięki temu pozwolą im być dłużej z nami na placu. Wyjąłem z jednej rozłożonej na ziemi walizki garść banknotów, owinąłem je w szmatę i rzuciłem wraz z żywnością na tragę. Obszarpany więzień kontynuował swoje opowiadanie.
— Trzynaście komór gazowych pracuje bez przerwy. Nad wejściem do korytarza, który prowadzi do komór gazowych, zawieszona jest gwiazda Dawida. Wachman, Ukrainiec Iwan, swoją długą, kawaleryjską szablą tnie ludzi opornych, którzy nie chcą wejść do komór gazowych. Odcina im ręce. Tnie ich gole ciała. Z rąk matek wydziera małe dzieci i na ich oczach rozdziera je na dwoje. Niekiedy ujmuje je za nogi i rozbija im głowy o ścianę. Do każdej komory wpychają około 400 osób. Pracujący motor wymontowany z rosyjskiego czołga wytwarza gaz spalinowy, który jest doprowadzany rurami do komór. Po czterdziestu minutach wyciągamy z drugiej strony, otwierając klapę otworu, ludzkie trupy. Splecione są w jedną masę. Są jeszcze ciepłe. Rzucamy je na ziemię. Wtedy dolatują do trupów więźniowie przezwani przez nas dentystami. Ich praca polega na wyrywaniu złotych zębów i wyjmowaniu protez. Wszystko wrzucają do miski z wodą. Po skontrolowaniu trupów przez dentystów, biegiem, pod morderczymi razami Niemców i Ukraińców przenosimy na tragach dała i wrzucamy je do ogromnych dołów. Na ich dnie układają żydowscy więźniowie trupy. Obsypują każdą ich warstwę chlorem, a potem warstwą ziemi Gdy dół jest zapełniony trupami, zasypujemy go ziemią. Po pewnym czasie trupy w tych grobach fermentują i wybuchają jak wulkan. Jedną z zabaw esesmanów jest spychanie żywych więźniów do tych grobów. Tonęli żywcem jak w bagnie w masie rozkładających się dał ludzkich. Jest nas wszystkiego około dwustu pracujących. Th liczba jest stałe uzupełniana przez więźniów przyprowadzanych z waszego obozu. Wielu z nas załamuje się psychicznie i fizycznie i popełnia samobójstwo. Oprócz tego, że jesteśmy stale bici, cierpimy straszny
głód.
“ Ijdn. ffiz esot!—Żyd», dajcie jeść!
Zbliżający się wachman przerwał opowiadanie więźnia. Oddalają się od nas, niosąc napełnione żywnością śmierdzące Iragi. Posuwają się w stronę br^ my prowadzącej do obozu śmierci.
Grodno
Pewnej nocy drzwi zostały gwałtownie otwarte. Smuga światła z elektrycznej latarki wodziła po naszych barłogach porozkładanych na ziemi. Po głosie, który się dopytywał, gdzie jest komendant Galewski, poznaliśmy, że do baraku wszedł „Kiwc”. Darł się na cały głos, stojąc przy wejściu. W baraku zawrzało. Niektórzy z więźniów zapalili świeczki. Galewski wyszedł w piżamie zza przepierzenia, gdzie spał. Alfred pomagał mu się ubrać. Naciągał mu na nogi jego wysokie buty. „Kiwc” miał przerzucony na ręku automat. Wyleciał na plac transportowy i rozkazał Galewskiemu biec za nim.
Gubiliśmy się w domysłach, z jakiego powodu wywołano w nocy naszego komendanta. Baliśmy się. czy przypadkiem nie postanowiono go zlikwidować. Mering stanowczo temu zaprzeczył; po to, aby zlikwidować Galewskiego, „Kiwe" nie fatygowałby się wśród nocy. Ma na to dosyć czasu w ciągu dnia. W ciągu tej nocy działo się bardzo dużo. Usłyszeliśmy znany świst lokomotywy. Głuche uderzenia buforów dolatujące od strony peronu. Jakiś czas była cisza. Potem znów znane głosy Ukraińców i esesmanów—Scłuiell, schnell! Domyślaliśmy się, że nadszedł nowy transport. Dziwne jednak było, że nadszedł w nocy. Dotychczas transporty nadchodziły zawsze w dzień. Po jakimś czasie usłyszeliśmy głosy dochodzące spoza ściany naszego baraku i głos „Kiwego" rozkazujący rozebrać się. W trakcie niemieckich nawoływań usłyszeliśmy wołania po żydowsku „bij, wbij” i krzyki po niemiecku — HUfe! Huknął strzał, potem drugi i trzeci. Na zewnątrz wrzaski łączyły się z odgłosami bieganiny. Karabin maszynowy terkotał. Ktoś zaczął się dobijać do baraku. Pod napo rem kilku silnych ludzi drzwi baraku ustąpiły. Otworzyły się z łoskotem. Wewnątrz baraku było tak ciemno, że nie widziałem, kto wtargnął do środka. Poczułem jednak, że ktoś się położył pomiędzy księdzem a mną. Nie pytałem o nic. Na zewnątrz strzelanina nie ustawała. Pojedyncze strzały, grzechot karabinu maszynowego, jęki rannych, krzyki ściganych, nawoływania esesmanów i Ukraińców. Wszystko to wywoływało grozę. Do baraku wpadło paru wachmanów z karabinami wraz z kapo Kubą z pejczem w ręku. Kazano nam wszystkim stanąć na barłogach. Gdy stanęliśmy w naszych kolorowych piżamach, kapo Kuba szukał w betach ukrywających się świeżo przybyłych. Przy okazji zdzielił pejczem paru więźniów. Między innymi i mnie. Rano dowiedzieliśmy się. że w nocy nadszedł transport z Grodna. Gdy Żydzi wyszli z wagonu, zorientowali tię.