140 BUNT W TREBLINCE
tupet i pychę. Teraz wojna data im się porządnie we znaki. Ludność Warsza wyległa na ulice i obserwowała z uśmiechem przejeżdżające niedobitki but] armii niemieckiej. Nazywano to żartobliwie pogrzebem Hitlera.
Zbliżał się ostatni akt dramatu, lecz nikt nie przypuszczał, że tak tragiczn]e zakończy się dla Warszawy.
Było pogodne popołudnie 1 sierpnia 1944 roku. Żyliśmy w Warszawie pod wrażeniem rozwijającej się ofensywy Armii Czerwonej. Od wschodu dochodził huk armat i katiusz. Ognista łuna zbliżała się do stolicy. Siedziałem w domu z Hanką i ojcem, gdy przeciągły iyk syren alarmowych rozjęczał się nad miastem. W pierwszej chwili zdawało nam się, że zapowiadają nalot lotniczy. Podbiegłem do okna i wyjrzałem na ulicę. Zobaczyłem grupki ludzi przebiegających szybko wzdłuż chodników, uchodzących w popłochu przechodnim i kilka pochylonych sylwetek spieszących w kierunku ulicy Koszykowej. W kilka minut później odezwały się w pobliżu strzały i warkot karabinu maszynowego. Byłem podniecony i zaciekawiony. Szybko pożegnałem ojca. Chciałem pożegnać się również z Hanką, ale ona uparła się, że będzie mi towarzyszyć. Wyjąłem z łóżka rewolwer i dwa granaty. Wybiegliśmy we dwójkę na ulicę. Nie trzeba było być wtajemniczonym, aby domyślić się, że w Warszawie wybuchło powstanie. Młodzi uzbrojeni ludzie nakazywali przechodniom kryć się w bramach. Z rozmaitych stron nadbiegali uzbrojeni powstańcy. Pod murami kamienic biegli w kierunku ulicy Koszykowej. Tam już trwała potyczka. Z okien gmachu byłego poselstwa czeskiego56 strzelali Ukraińcy. Wpadłem do bramy domu numer 13 i dołączyłem do nacierających powstańców. Obok mnie jakiś młody człowiek z biało-czerwoną opaską strzelał z karabinu. Nagle dostrzegłem, że został ranny i upadł na chodnik. Jakiś młody chłopiec złapał opuszczony przez rannego karabin i zajął jego miejsce, stając obok mnie. Dwie młode dziewczyny z opaskami Czerwonego Krzyża na ramieniu sprawnie wyciągnęły rannego spod ostrzału i na noszach wniosły go do wnętrza domu. Wraz z paroma jeszcze powstańcami w cywilnych ubraniach przelecieliśmy ulicę i dopadliśmy do muru poselstwa. Ukraińcy z okien ostrzeliwali dom, z którego wybiegliśmy na przeciwną stronę. Byli pod bezustannym obstrzałem powstańców, tak że nie mogli wychylić się z okien i nas zobaczyć. Byliśmy też ostrzeliwani przez
“ Budynek byłego poselstwa czeskiego zdobył batalion AK „Ruczaj” — por. Odtbd Powstania Warszawskiego, Warszawa 1988, s. 151.
Niemców z alei Róż. Były to jednak strzały chaotyczne ł niecelne. Posuwaliśmy się wzdłuż muru w stronę drzwi wejściowych. Gdy się do nich zbliżyłem, rzuciłem granat do środka. Od razu po eksplozji nasza grupka składająca się z sześciu osób wpadła do sieni. Bałem się, że będziemy ostrzeliwani—rzuciłem drugi granat. Ukraińcy przestali strzelać. Wtargnęliśmy do pokojów na parterze. Po drodze natknęliśmy się na kilku zabitych Ukraińców. Leciałem z wyciągniętym rewolwerem. W pewnej chwili drzwi jednego z pokojów otworzyły się. Wypadł z nich Ukrainiec z karabinem w ręku. Wystrzeliłem, kula trafiła prosto w głowę, kładąc go trupem na miejscu. Z pierwszego piętra dolatywały nas jeszcze odgłosy walki. Po krótkim czasie zapanowała cisza. Z pierwszego piętra zeszli powstańcy. Nie wierzyliśmy sami sobie, że zdobyliśmy poselstwo, nie ponosząc przy tym żadnych strat. Kiedy pokazaliśmy się w oknach poselstwa, znajdujący się po drugiej strony ulicy powstańcy wiwatowali nam. Wśród wiwatujących widziałem Hankę, która machała z zadowoleniem ręką.
W tym czasie wzmógł się ogień od strony alei Róż, z dzielnicy niemieckiej. Był tak silny, że nie było mowy o wydostaniu się z budynku. W poselstwie zdobyliśmy dużą ilość broni, którą chcieliśmy przerzucić na drugą stronę ulicy znajdującym się tam powstańcom. Krzyknęliśmy do nich, aby przerzucili nam sznur. Gdy to zrobili, spuściliśmy im broń z pierwszego piętra poselstwa. Zatrzymałem dla siebie „rozpylacz” (pistolet maszynowy). Głowę ochroniłem zdobytym niemieckim hełmem, na którym z tylu nalepiłem biały pasek. Był to znak rozpoznawczy, że nie jestem Niemcem. Pod osłoną nocy opuściliśmy zdobyty przez nas gmach. Na nasze miejsce przyszli inni powstańcy. Jeden z grupy, w której walczyłem, spytał, kim jestem. Powiedziałem, że jak tylko zorientowałem się, że rozpoczęło się powstanie, to dołączyłem do najbliższej grupy walczących. Powiedział mi, abym się zgłosił u dowódcy. Gdy zapytałem o miejsce jego pobytu, powiedziano mi, że jest ranny i że znajduje się w domu na Natolińskiej 4. Gdy wszedłem do pokoju, zobaczyłem z daleka, że zajęty jest wydawaniem rozkazów otaczającym go powstańcom. Gdy zbliżyłem się do jego łóżka, rozpoznałem młodego człowieka, który walczył obok mnie. Zapytał mnie, czy należę do AK. Odpowiedziałem, że jestem ochotnikiem. Zapytał o mój pseudonim i nazwisko. Zastanowiłem się chwilę. Potem doszedłem do wniosku, że jeżeli ewentualnie padnę, to lepiej pod własnym nazwiskiem. Powiedziałem, że nazywam się Samuel Willenberg. Zebrani w pokoju spojrzeli na mnie z zaciekawieniem. Widząc ich zdziwienie, dodałem:
— Jestem Żydem. Byłem w Treblince.
Nikt z zebranych nie odezwał się słowem. Ranny dowódca kazał mnie zapisać na listę powstańców. Nasz oddział nazywał się 7. zgrupowanie Lodeckie-