Odprowadziłam Noaha na miejsce; ja siedziałam osoli no, razem z resztą gości ze strony panny młodej. Kic<l zostawiłam go przy stole, matka odciągnęła mnie na boi Była purpurowa na twarzy.
- Wiesz, co zrobił ten potwór, kiedy odeszłaś od bani Mrugnął do mnie!
Zaskoczyła mnie tak bardzo, że się roześmiałam. Boż< to dobre. Pewnie zaczęły dymić jej uszy, kiedy Bones l< zrobił.
- Uważasz, że to zabawne? - oburzyła się matka.
- Cóż, mamo. On ryzykował dla ciebie własne życii a ty później robiłaś, co mogłaś, żeby zginął. Nic dziwnego, że za tobą nie przepada.
Mówiłam cicho, ale lekceważącym tonem. Byłam pew na, że Bones nigdy nie skrzywdzi mojej matki, choć n.i pewno jeszcze nieraz jej dokuczy. Bóg tylko wiedział, co mnie czeka.
Główny stół był długi i prostokątny, tak że wszyscy sic dzieli przodem do sali. Znalazłam miejsce oznaczone wi zytówką z nazwiskiem „Cristinę Russell”. Randy usiadł po mojej lewej stronie, Denise po jego prawej. Krzesło obok mnie, jeszcze puste, zarezerwowano dla kogoś o nazwisku Chris Pin. Kto...?
- Chyba żartujesz — powiedziałam głośno. Dlaczego po prostu się nie zastrzeliłam, żeby wreszcie mieć spokój?
- Justina, znowu się spotykamy. - Gdy Bones zajął krzesło obok mnie, aż podskoczyłam na swoim. - Nic chciałbym być niegrzeczny, ale zdaje się, że twój stolik jest tam.
Skinął głową w stronę Noaha.
l i i taj jesteś! - zapiszczała Felicity, z uśmiechem ła-l*t i* Bonesa za ramię. - Dzisiaj jesteśmy parą, więc dosyć * i« kania! Mam nadzieję, że tańczysz równie cudownie, ni wyglądasz.
Zdzira — mruknęłam, nie dość cicho.
Mówiłaś coś? - spytała Felicity, nie przestając miz-I* w* się do Bonesa.
Powodzenia — rzuciłam normalnym tonem.
Och, wcale go nie potrzebuję - odparła Felicity, wy-m nic zadowolona z siebie.
Wychyliłam swój gin i ponownie ruszyłam do baru. Moja mnka spiorunowała Bonesa wzrokiem i poszła za mną.
Panno Russell! - zawołał za mną Bones.
Zamarłam. Celowo położył nacisk na moje fałszywe u i/wisko. Z drugiej strony, czego się spodziewałam, wy-l nrzystując jego prawdziwe nazwisko. Sądziłam, że tego mu zauważy? Ani nie skomentuje?
Byłaby pani tak miła i przyniosła mi drinka? Na pew-"•* pani pamięta, co piję.
I 'rzez głowę przemknęła mi masa przekleństw, ale wzię-I nn głęboki wdech i nakazałam sobie spokój. Denise była moją najlepszą przyjaciółką. Zasługiwała na piękne przy-l*,i ie weselne, a nie na krwawą łaźnię.
Ten obrzydliwy' pasożyt... - zaczęła matka.
Przestań! — warknęłam, a kiedy dotarłyśmy do baru, i ni iłam barmanowi mordercze spojrzenie. - Wysoka /klanka. Sam gin. I daruj sobie komentarze.
Facet zbladł, ale nalał to, co chciałam. Pociągnęłam ■ III igi łyk i dodałam:
O, tak, I pieprzoną whiskey, czystą.
105