458 Andreas Huyssen
rym szybciej zdobywa się sławę, niż maluje się obraz: dowodem technika malarska nowych ekspresjonistów. Łatwo także dowieść, że większość współczesnej sztuki interdyscyplinarnej, multimedialnej i performance’u, które ongiś wydawały^ się tak żywotne, zjada dziś własny ogon i miele językiem, jakby rozkoszowała się wiecznym powrotem deja vu. Z powodzeniem możemy zachować sceptycyzm wobec wznowienia w Syberber-gu Wagnerowskiego Gesamtkimstwerk jako widowiska postmodernistycznego czy wobec Roberta Wilsona. Dzisiejszy kult Wagnera może być w istocie przejawem udanego współbrzmienia megalomanii postmodernistycznej z premodernistyczną, charakterystycznej dla obu krańców modernizmu. Wygląda na to, że poszukiwanie Graala trwa.
A jednak na ogół zbyt łatwo szydzi się z postmodernizmu aktualnej sceny artystycznej Nowego Jorku czy z wystawy Documenta 7. Takie całkowite odrzucenie sprawi, że nie dostrzeżemy krytycznego potencjału postmodernizmu, który-jak sądzę - także istnieje, mimo iż może okazać się trudny do zidentyfikowania 5. Idea dzieła sztuki jako krytyki faktycznie inspiruje co wnikliwsze sądy potępiające postmodernizm, któremu zarzuca się, że odszedł z pozycji krytycznych, jakie ongiś charakteryzowały modernizm. Niemniej jednak zadomowione pojęcia określające sztukę krytyczną (Parteilichkeit i awangar-dyzm, 1’art engage, realizm krytyczny bądź estetyka negacji, odrzucenie mimetyczności, abstrakcja, refleksyjność), w ostatnich dziesięcioleciach w znacznym stopniu utraciły charakter wyjaśnień i zagubiły swój normatywizm. I właśnie to jest dylematem sztuki w erze postmodernizmu. Tym niemniej nie widzę żadnego powodu, by całkiem rezygnować z pojęcia sztuki krytycznej. Naciski, by to uczynić, nie są wcale czymś nowym; były
’ W kwestii rozróżnienia postmodernizmu krytycznego i afirmatywnego zob. wprowadzenie Hala Fostera do książki The Anri-Aesrlietic (Port Townsend, Washington 1984). Późniejszy szkic Fostera w „New German Critique”, 33 (jesień 1984) świadczy jednak o zmianie stanowiska w sprawie krytycznego potencjału postmodernizmu.
potężne w kulturze kapitalizmu już od czasów romantyzmu, i jeżeli nasza postmodernistyczna epoka z najwyższym trudem podtrzymuje tę dawną ideę sztuki jako krytyki, to zamiast skazywać ją na niepamięć, trzeba przedefiniować możliwość krytyki w kategoriach postmodernistycznych. Jeśli o postmodernizmie mówi się chętniej jako o pewnym historycznym stanie, a nie tylko stylu, to rzeczą możliwą i naprawdę ważną staje się wyzwolenie impulsu krytyki w samym postmodernizmie i wyostrzenie jej ostrza bez względu na to, jak tępe miałoby się wydawać na pierwszy rzut oka. Na pewno nie da się już dłużej ani wyłącznie szydzić z postmodernizmu, ani wielbić go bez końca. Należy go ocalić przed jego orędownikami i przed tymi, którzy go lekceważą. Celem niniejszego eseju jest wspieranie tego planu.
W dyskusji o postmodernizmie ścierają się ze sobą dwa bardzo typowe schematy myślowe. Albo mówi się, że postmodernizm to przedłużenie modernizmu, a wówczas cały spór staje się pozorny, albo też twierdzi się, że radykalnie zrywa on z modernizmem, co ocenia się w kategoriach zarówno pozytywnych, jak negatywnych. Wszelako kwestii historycznej ciągłości lub jej braku nie da się odpowiednio rozważyć w kategoriach dychotomii albo-albo. Zakwestionowanie prawomocności takich dychotomicznych schematów myślowych jest oczywiście jednym z głównych osiągnięć Derridańskiego dekonstrukcjoni-zmu. Ale poststrukturalistyczne wyobrażenie nieograniczonej tekstualności ostatecznie paraliżuje refleksję historyczną nad odcinkami czasu krótszymi niż, powiedzmy, długa fala myśli metafizycznej od Platona do Heideggera albo ekspansja utoder-nite od połowy wieku dziewiętnastego do współczesności. Problem z takimi historycznymi makro-schematami, jeżeli idzie o postmodernizm, polega na tym, że uniemożliwiają choćby przybliżenie zjawiska.
Obiorę zatem inną drogę. Nie podejmę w tym miejscu próby określenia, czym jest postmodernizm. Bodaj sam termin przed tym przestrzega, skoro sytuuje zjawisko w pewnej relacji.