o konfesję, co jednak nie przeszkadza interpretować tomu w kontekście poruszanej tym wykładem problematyki. Przeciwnie, można by pokazać, jak „inność pożądania” wzmacnia „inność doświadczenia”, staje się jej figurą.
Tom Sonnenberg jest ciekawy jako świadectwo dwu znoszących się nastawień. Po pierwsze, w Plamcie artystka rezygnuje z chwytów mających prowokować czytelnika, łagodnieje, traci gotowość do nagłych zmian, stępia konfrontacyjny ton, właściwy poprzednim książkom, w których bywała rywalką mężczyzn na rynku literackim, historycznym, więc i erotycznym. Miłość do kobiety to dowód, jak „każdy potrafi kochać się z kobietą” - sparafrazujmy jej tekst. Lecz przecież taka miłość jest wystarczającą prowokacją. Nie muszę jeszcze w dodatku używać mocnych słów, tykać autorytetów, wprowadzać przebieranek. Jestem dość przebrana, moja rola jest dość prowokująca. Lesbianizm to totalna prowokacja. To „planeta” unieważniająca gry prowadzone na naszej planecie: Tylko przy tobie/umiem być naga/spoiwem ciepła nieruchomo/godzinami poprzez wcielenia ciebie/kobieta mężczyzna/właściwie wszystko jedno - pisze w wierszu bez tytułu.
Takimi fragmentami odsyła do specjalnej formy, mitu lesbia-nizmu. To naprawdę utopijna planeta; miejsce nierealne: miłość równa się czułość. Kobieta wynosi nas poza patriarchalne układy. Zapach skóry usypia. Matczyność i siostrzaność gwarantują bezpieczeństwo. Podróż na tę planetę jest jak urlop od poetyckiej gry w różnorodność. Jest dość dziwnie i tymczasem bezpiecznie, napięcia zostają unieważnione.
Podmiot Sonnenberg przeżywa w istocie romantyczną miłość, wyobrażenie o miłości, do którego chętnie sięga sztuka lesbijska wszędzie tam, gdzie stawia pierwsze kroki. Można więc powiedzieć, że Planeta jest fantazją na temat, jak błogo i zasadniczo inaczej (w sensie: lepiej) byłoby kochać kobietę. Pożądanie zamienia się w tym tomie w serię łagodnych, niedopowiedzianych gestów. Sądzę, że warto tak na ten tom spojrzeć: jak na zapis fantazmatu roli uwolnionej od heteropatriarchalnego przymusu. Nie wiem, czy w ostatnim wierszu Planety poetka zastosowała rodzaj męski, czy to wiele znacząca interwencja korekty, w każdym razie podróż na inną planetę kończy się w pościeli mężczyzny (pozostałam bardziej czu-ła/bardziej pewna że jesteś/wtopiony w rysunek pościeli)24. Męs-kość/żeńskość okazuje się więc dostępną w poetyckiej kreacji hipotezą.
Zacytuję teraz wiersz Marii Cyranowicz25, który - wydaje mi się - przedstawia samopoczucie pokolenia mającego świadomość umowności ról, a więc ich kulturowego charakteru, ale przecież niewyzwolonego z mocy narracji porządkującej światy mężczyzn i kobiet.
Pogrzeb
i wtedy zrozumiałam
ja jestem Aleksander a to on jest Fanny
to ja idę wciąż idę za nieobecnym ojcem
powtarzam do cholery jasnej i same najgorsze
uśmiecham się przez zęby do głaszczących po
równo ich to obchodzi że szoruję butami
że jestem dziecko stamtąd
niech mnie nie poprawiają
stamtąd nie można wrócić
tam się zostaje na zawsze
opuszczonym do wewnątrz
pomalowanym jak śnieg
wyświęconym na wspak
ja jestem Aleksander a to on jest Fanny
patrzy na mnie zza rany i trąca mnie w bok
podczas gdy role dyskretnie
odwracają się do nas plecami
idziemy za pogrzebem z balonikami w rękach
24 E. Sonnenberg, Planeta, dz. cyt., s. 36.
25 R. Honet, M. Czyżowski, dz. cyt., s. 47-48.
75