turalistycznych. Bada on niestrudzenie coraz to nowe techniki, na które w pracach swoich kładł zawsze tak silny nacisk. Wystudjował gruntownie nawet tak mało znaną i nieużywaną dotąd technikę fresku i wykonał w niej ciekawe próbne kompozycje, dziwnie śmiałe i silne w kolorze. Pracuje ołówkiem, rylcem, zajmuje się grafiką. Od wielu lat jest profesorem krakowskiej Akademji Sztuk Pięknych, z pracowni jego wyszedł szereg doskonale przygotowanych w sensie technicznym artystów.
Historja malarstwa polskiego w rozdziale, gdzie się mówi o stylu i fantazji nie może pominąć imienia warszawskiego malarza W a-wrzenieckiego.
MARJAN WAWRZENIECKI (ur. 1863 r.) należy do starszego pokolenia i należałoby go umieścić przed Wyspiańskim i Mehofferem, ale tylko ze względów chronologicznych. O pracach tego artysty byłoby niewiele do powiedzenia ze względu na ich dyletantyzm, gdyby nie to, że był on jednym z pierwszych, którzy jeszcze w czasach naturalizmu Witkiewicza stanęli wyraźnie na gruncie sztuki stylowej.
Wawrzeniecki ma dużo pomysłowości literackiej i zmysłu dekoracyjnego. Wystawia setki obrazów ze smokami, wężami, posągami Światowida, skałami o dziwnej architekturze, przedewszystkiem jednak z nieustającą wizją tęgich, gołych kobietek, nad któremi znęca się potwór społeczny. Mamy więc pławienie, biczowanie, przypiekanie, krzyżowanie, wiązanie u „pala męczarni", prysznic pod zimną siklawą i t. p. formalną kolekcję ofiar sadyzmu mężczyzny.
Ujęte przez talent bardziej twórczy i z lepszą szkołą, tematy te byłyby może wstrząsające. Ale słaby, a — co gorsza — banalny rysunek figur pozbawia je charakteru i wszelkiego interesu. Koloryt jest bądź ordynarny, bądź harmonizowany, ale z banalnością oleogra-fji. W kompozycji wyczuwa się pewien schemat. Nawet styl nie jest wytrzymany jednolicie; obok płaskiego aż blaszanego nieba—natura-listycznie podcieniowany obłok! Formie Wawrzenieckiego brakuje czegoś, żeby sztuka jego była istotną sztuką. Nie ma on ani naiwności twórczej dziecka, ani wyrafinowania artysty.
Dotąd badanie sztuki ludowej (o ile się tern wogóle zajmowano!) uchodziło bądź — za niewinną manję, podobnie jak zbieranie starych marek, bądź — za pracę naukową, godną szacunku, niezbędną do za-
302