- Prawda. Musimy tylko się upewnić, by te wzloty były wyższe, że się tak wyrażę.
- Ta-a. Możemy spróbować - przytaknął Fred, ale nie zabrzmiało to przekonująco.
Było już dość późno i większość klientów Dau Her-manos poszła już do domu, a ci, którzy zostali, siedzieli przy barze i nie zwracali na nas najmniejszej uwagi. Nicholas poszedł zwołać resztę Banitów, podczas gdy Fred opowiadał Bronowi i Rohanowi, co widział. Ja stałam obok stołu, wystarczająco dużego dla nas wszystkich, na przemian odsuwając i przysuwając krzesła, udając, że robię coś pożytecznego. Gdy wszyscy zaczęli się schodzić, było jednocześnie za późno i za wcześnie.
Floss była zjeżona. Łucja smutna. Tonią i Maxa nie mogłam rozgryźć, byli dla mnie zagadką. Bron siedział w milczeniu obok Freda, a gdy Rohan postawił na stole dzban sangrii, rodzynki i herbatniki, rzucił tylko krótkie automatyczne „dziękuję”. El Jeffery przecisnął się przez drzwi i usiadł obok Łucji.
- Reginald właśnie wyszedł. Kierował się w stronę domu. Tak - dodał, patrząc na Freda - nadal jest sam. Nie, nie widziałem, by ktoś go odprowadzał do bramy. Na przykład twój brat czy twoja matka. Albo twój ojciec.
Fred pokręcił głową.
- Ojciec jest ostatnią osobą, która by go odprowadzała do bramy. Nie zniżyłby się do tego.
- Szkoda, że zniża się do wielu innych rzeczy... -mruknęła Floss.
- Chyba nie podoba mi się fakt, że Reginald ucina sobie pogawędki z panującą rodziną - rzucił Tonio.
Uznałam, że to mało powiedziane. Floss stukała paznokciami w blat stołu, po czym powiedziała:
- Mam serdecznie dosyć ludzi mieszających się do mojego życia. - Popatrzyła wokół stołu i poprawiła się. - Do naszego życia.
- Może dostarczał jakiś podarunek. Kosz z owocami, jakiś bukiecik - zasugerował Max, a Tonio, ku memu zdumieniu, roześmiał się.
Nawet ja się uśmiechnęłam.
- To tak absurdalne, że aż mi się podoba.
- Zawsze do usług - odparł Max.
- Nawet nie wiedziałem, że on zna naszą rodzinę -wyznał Fred, upijając łyk sangrii.
- Wcale nie musi - rzuciłam. - Może był tam po raz pierwszy. No wiesz, poddany odwiedza panującego...
Floss spiorunowała mnie wzrokiem.
- Nie, Persjo. Doceniam, że próbowałaś. Jeśli gdzieś szedł tak późno, to znaczy, że u celu ma coś do załatwienia.
- Ale... - spróbowałam ponownie.
- Powiedziałam: nie - przerwała łagodnie Floss. -Trolle zawsze wolą światło dzienne. Uważają, że są straszniejsze, gdy ludzie je widzą.
- Mogą mieć rację - przyznałam cicho.
El Jeffery zignorował nas obie.
- Wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Czy ktoś słyszał coś więcej o Majorze? - zapytał Tonio.
Nie był już, co zauważyłam z radością, tym Toniem z czasów zanim wyszliśmy tylnym wyjściem z fabryki czekolady. Był znowu dawnym Toniem, który wiedział, kim jest i czego chce.
- Bo jeśli Reginald jest jego naganiaczem, a nie wyobrażam sobie, by w tym duecie było na odwrót, to jest tak naprawdę tylko chłopcem na posyłki.
199
198