Fred pokręcił głową, twardo i pewnie.
- To nie zadziała. Po pierwsze, musiałby zapewnić sobie stałe dostawy towaru od Ferona. Jeśli liczy tu na jakieś profity, może od razu pożegnać się z tymi mrzonkami. Feron nie lubi dzielić się niczym, a już na pewno nie dochodami. On się nie układa. Po drugie, nawet jeśli Majorowi uda się utrzymać w garści ten spłachetek ziemi, to i tak nigdy nie uzyska ani piędzi więcej. Po trzecie, Floss ma rację. Nasi rodzice nikomu nie oddadzą dobrowolnie niczego. Absolutnie niczego - dodał bezbarwnym głosem. - Nawet Feronowi.
- Ale jeśli jest w zmowie z Feronem... - Tonio zamruczał. - Tych dwóch wygląda na ekspertów w sianiu spustoszenia...
Tonio się wzdrygnął.
- Ale my mamy sztukę do zagrania, ludzie. Jeśli nawalimy, to będzie tak, jakby oni już teraz wygrali, a my nie zrobiliśmy nic, aby to powstrzymać. Nie będzie nas tu i niczego nie zdołamy już nigdy dokonać. Więc powtarzam, do roboty!
Popatrzył kolejno na każde z nas z osobna, kiwnął głową, jak gdyby odpowiadał na zadawane bezgłośnie pytanie, po czym dodał:
- Ma być cholernie wspaniale.
I zniknął.
- Ma rację, wiecie? - odezwała się Floss a jej głos był bardzo, bardzo spokojny. - Nie ma mowy, abyśmy pozwolili im wygrać bez walki. Zagrajmy. Wcale nie jesteśmy w gorszej kondycji niż kiedykolwiek przedtem.
- Pewnie że tak. Ruszać się ludzie, ruszać! - dorzucił Max.
Z precyzją wykonywaliśmy wskazówki Maxa. Wyglądało to tak, jakby każdy był wszędzie jednocześnie.
Najgorszą częścią jak zawsze było ustawianie sceny. Dodatkowo ustawianie sceny pod czujnym spojrzeniem widowni było szczególnie zniechęcające. Po pierwsze, ciągle czuliśmy na sobie badawcze spojrzenia. Po drugie, słyszeliśmy komentarze dotyczące naszych działań, co bardzo osłabiało nasze siły. Uwagi w stylu „nie wygląda jakoś nadzwyczajnie, prawda?” czy „jeszcze nie skończyli przygotowań” znacząco odbierają ochotę do działania i całkowicie zabijają pewność siebie. Jedyne, co mogliśmy z tym począć, to udawać przed sobą, że widownia jest jeszcze pusta i że jesteśmy szczególnie ożywieni i radośni. Czasami granie przychodzi człowiekowi z pomocą w bardzo dziwnych okolicznościach.
Fred i Nicholas zdecydowali ustawić magiczne światła stacjonarnie. Obawiali się, że wożenie rowerami może je nieco wytrącić z równowagi i „zmartwić”. Ustawiali je teraz na specjalnych stojakach, a na trawniku przed gankiem Elbego zaczęły wydłużać się cienie.
Falanga świetlików otoczyła Freda. Z początku wydawał się tym zaskoczony, ale po chwili wyglądało na to, że ich słucha. W końcu zauważyłam jego uśmiech.
- Wasza obecność nie jest wymagana, ale czujcie się serdecznie zaproszeni.
Świetliki rozgościły się w rogach ganku Elbego i zaczęły oświetlać delikatnym, ciepłym światłem mroczną dotąd przestrzeń. Trąciłam łokciem Tonią, który zmagał się z maskownicą sali tanecznej. Zerknął we wskazaną stronę, zamrugał i kiwnął głową.
- Wygląda na to, że nawet połowa tych świec nie będzie potrzebna.
Max wyniósł trzy stołki dla operatorów kukiełek i chóru i zaczął zapalać świece. El Jeffery wydeptywał ganek i trawę przed schodami. Kręcił unicyklem we
235