za to specjalnie nie prześladował, bo niby kto miał to robić? Cała wiejska i rejonowa wierchuszka partyjna biegała w każdy piątek do meczetu, choć na zjazdach partyjnych w Machaczkale popierała natomiast konieczność walki z „przeżytkami przeszłości” i nasilenia propagandy ateistycznej.
Mieszkańcy wielu dagestańskich aułów nie odczuwali więc, że Związek Radziecki jakoś specjalnie prześladował religię. Żyli tak samo, jak ich dziadowie i pradziadowie, z tą różnicą, że korzystali z dobrodziejstw czasów breżniewowskiej stabilizacji: pewnej pracy i płacy, możliwości kształcenia się, wyjazdów na wczasy na Krym, tanich samolotów, elektryfikacji itd. Jak tu więc nie tęsknić za Krajem Rad?
Obok Stalina w panteonie czochińskich bohaterów znajdziemy głównie ludzi o profilu sowieckim. „Zasłużonych nauczycieli Dage-stańskiej ASRR”, działaczy partyjnych, bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. To dagestański standard. Nostalgia za Związkiem Radzieckim jest w Dagestanie czymś tak powszechnym i oczywistym, że krytykowanie „starych dobrych czasów” uważane jest niemal za zdradę.
*
Nad Czochem góruje „twierdza” o wątpliwej urodzie. Z czerwonej cegły, otoczona trzymetrowym murem, w nocy oświetlona reflektorami, kontrastująca ze skromnymi, połączonymi ze stajniami i oborami czochskimi domami. Za ogrodzeniem inomarki, które mijały nas po drodze.
- Należy do naszego rodaka Abusupiana Charcharowa - wyjaśnia Isa. - Naczelnika portu morskiego w Machaczkale i jednego z najbogatszych ludzi w Dagestanie. Ma aż cztery żony. Nie wiem, jak się dorobił, nie wnikam. Ważne, że jest czochskim patriotą. Popiera swoich, drogę asfaltową wybudował. Cieszy się we wsi szacunkiem. Nie mieszka tu na stałe. Dziś ma gości, na majówkę pewnie przyjechali.
W słowach Isy nie ma cienia zazdrości. Gdyby Charcharow wybudował swój pałac w jakiejś polskiej łub rosyjskiej wiosce, ludzie wieszaliby na nim psy. A może nawet podłożyli ogień, albo przynajmniej szyby powybijali. Cóż. Zawiść to najwyraźniej słowiańska specjalność.
Nasi gospodarze nie uskarżają się tymczasem na zły los, choć mieliby ku temu powody. Pensje nauczycielskie są skromne, muszą więc dorabiać, hodując krowy i owce. Wieczorem Patimat, która uczy w miejscowej szkole rosyjskiego, zakłada gumowce, zakasuje rękawy i wędruje do położonej na skraju wsi obory.
- Atos! Maczek! Ingusz! - zaganiane na noc cielaki pchają się jeden przez drugiego.
- Ingusz? A Czeczena nie ma?
- Nie, ale osła możemy tak nazwać. Niech będzie Czeczen -śmieje się nieco już zmęczona gospodyni. Czeka ją jeszcze sporo pracy. Dzień w Dagestanie nie zakończy się, zanim goście porządnie nie pojedzą i... nie popiją.
Kobiety w górskich aułach w Dagestanie zwykle nie piją. Zwykle, bo bywają wyjątki potwierdzające regułę. Zagranicznym gościom płci żeńskiej alkohol się proponuje. Z grzeczności. Choćby miało się ochotę na coś mocniejszego, warto - również z grzeczności -najpierw odmówić.
- Pić będziesz? - pyta gospodyni.
- No nie wiem, może trochę...
- Bo ja będę! - nie daje dokończyć gospodyni, poganiając męża, aby nie opóźniał się w napełnianiu kieliszków.
- Za gości! Za gospodarzy! Komunistów, ateistów! - padają toasty.
Cóż, zagorzałych wyznawców islamu nie ma tu zbyt wielu. Co innego w pobliskim Sogratlu, zwanym podobno „wsią wahha-bitów”, do którego wyruszamy na drugi dzień. Po drodze jednak...