jej powrót. Często więc w tym celu wynosi się zwłoki nie przez drzwi, lecz przez okno.
Droga na cmentarz znów skupiała całą rodzinę i innych członków społeczności. Żal za zmarłym wyrażał się w płaczu, czemu służyło częste najmowanie zawodowych płaczek, które, rozrywając szaty, drapiąc sobie twarze, wyrażały ból bliskich po stracie zmarłego.
Kulminacyjnym momentem jest złożenie zwłok do ziemi. Oczywiście przy ciałopaleniu takim niezmiernie ważnym, może najważniejszym momentem było złożenie na stosie i jego zapalenie. Z pochowaniem zmarłego związany jest starodawny obyczaj stypy, a więc uczty, podczas której czci się zmarłego. Kiedyś zapewne odbywała się ona na cmentarzu i w jej skład wchodziło zjadanie ofiarnych zwierząt, z których określone części składało się zmarłemu do grobu. Dzisiaj oczywiście odbywa się ona w domu bądź w innym miejscu.
Karmienie zmarłych to osobny problem. Tak jak i żywy człowiek, zmarły musiał oprócz narzędzi pracy mieć także żywność. Składano więc do grobu pożywienie umieszczone bądź bezpośrednio w jamie, bądź w naczyniach ustawianych obok zwłok lub popielnicy ze szczątkami. Archeolodzy nazywają je przystawkami. Tu składano i nalewano pożywienie dla zmarłego w jego drodze w zaświaty. Niekiedy celowo je przechylano lub wywracano, aby pokarm mógł wyciec. W starożytnej Grecji wmontowywano nawet do grobów specjalne rurki, aby przez nie karmić zmarłych. Karmi się ich nie tylko w chwili pogrzebu, ale także corocznie w określone święto zmarłych. Zapalając dzisiaj lampki na grobach naszych bliźnich, zapatrzeni w tęczę błyskotliwych płomyków tysiącami pokrywające nasze cmentarze, nie pamiętamy zazwyczaj, że czynimy tylko to, co od wieków czyniono, ogrzewając ogniem zmarłych. Jest dla nas rzeczą oczywistą, że święto zmarłych przypada na jesieni. Cała przyroda wówczas umiera, mglisty często w naszym klimacie deszczowy dzień napełnia nas melancholią, smutkiem. Trudno wyobrazić sobie dzień zmarłych na przykład w słoneczny dzień majowy, kiedy wokoło cały świat jest rozśpiewany i wszystko nastraja do radości.
W dzień zmarłych nie tylko ogrzewano groby rozpalając na nich ogniska, ale też w ten dzień właśnie co roku ich karmiono. Wtedy też wydawano ucztę dzieląc się ze zmarłymi spożywanym jadłem. Dzisiaj pozostał z tego tylko świąteczny nastrój, nieco lepsze niż na co dzień jadło podawano na stół. Często trudno odgadnąć, że są to echa dawnych wspólnych uczt żywych i zmarłych.
Odrębny problem stanowi powrót z cmentarza po dokonaniu pochówku. Trzeba było zachować określone zwyczaje, aby uniemożliwić powrót do domu ducha zmarłego. W tym celu niekiedy zacierano na drodze ślady uczestników pogrzebu. Zakazane było odwracanie się, aby wzrokiem nie przyzwać zmarłego. Po pogrzebie obowiązywał określony czas żałoby. Był on różny, od kilku dni do wielu miesięcy czy lat. Mogły tu obowiązywać nawet takie zakazy, jak spożywanie przez wiele dni gotowanego jedzenia czy też zakaz obcowania fizycznego.
Niektóre przekazy mówią, że naszych przodków obowiązywał zwyczaj, według którego żona zmarłego winna odejść z nim w zaświaty. Podobno zwyczaj taki panował u Słowian i przestrzegana była przy tym zasada dobrowolności. Mówi się o samobójstwach popełnianych przez żony i następnie o wspólnym paleniu zwłok. Czy tak było i czy miało to charakter masowy, trudno odgadnąć. Zbyt mało mamy danych źródłowych, a wykopaliska są tutaj nieme. Przecież z małymi wyjątkami nie potrafimy nawet określić, czy śmierć nastąpiła w sposób naturalny, czy nie. Oczywiście i dobrowolność można zakwestionować przyjmując określony nacisk o-
153