198 ZAMIAST ZAKOŃCZENIA
Potem wyrzeźbiłem ZESPÓŁ ARTURA GOLDA, tego znanego muzyka kabaretowego z Warszawy. Niemcy kazali dla grających uszyć kolorowe fraki i wielkie muszki. Wyglądali w nich jak klowni. Thki strój na pośmiewisko. W Theblince byli krawcy, szewcy, robili dla Niemców nowe ubrania. Więźniowie, którzy musieli tam pracować, wybierali sobie ubrania z tych, które przywieźli ze sobą lub na sobie Żydzi. Pan sobie to pewnie inaczej wyobraża, ale w Treblince było kolorowo.
P. Ś.: Po co była muzyka w obozie zagłady?
S. W.: Żeby ośmieszyć, wyśmiać to, co się dzieje. Grali w południe, Niemcom do obiadu, pod oknami stołówki. Grali po apelu, po biciu. Śpiewaliśmy Góralu, czy ci nie żal, żeby na wsi, daleko, w Wólce, chłopi słyszeli, że tu jest życie. Bo chłopi potem mówili: Ale tam śpiewali! Niemcy krzyczeli: Głośniej!
P. Ś.: Jakie wrażenie wywoływała w was ta muzyka?
S. W.: Człowiek czekał, żeby to się wreszcie skończyło. Muzyka nie przynosiła żadnej ulgi, najmniejszej przyjemności. Popijaliśmy kiedyś w baraku wódkę. Kiedy Czech na organkach zagrał Ostatnią niedzielę, ktoś rzucił butem w jego stronę. Ta muzyka wszystkich drażniła.
Potem była rzeźba OJCIEC ROZSZNUROWUJĄCY BUTY DZIECKU. Od razu, gdy wychodziło się z wagonu, kazali zdejmować buty i potem je związywać. To była pierwsza czynność z tych, które prowadziły wprost do gazu. Tą rzeźbą chciałem pokazać ich śmierć. Zresztą — jak przedstawić śmierć? Rozebrać człowieka do naga? Nie chciałem tego pokazywać. To by było za tanie. Więc w tym geście zdejmowania buta pokazałem nadchodzący moment umierania.
P. Ś.: Wybrał pan taką formę, w której, mimo że to są odlewy w brązie, widać ślady ręki, palców twórcy?
S. W.: Rzeźbię jakby szkice. Tego, co działo się w obozie, nie można pokazać dosłownie. Lecz to nie może być także jakaś abstrakcja. Jedno i drugie obrażałoby ludzi, którzy tam byli i padli. Tak właśnie zacząłem... W ciągu trzech lat stworzyłem piętnaście postaci z Treblinki. Opowiadałem nimi historię Treblinki. Wyrzeźbiłem grupę kobiet idących do gazu. Wygląda to niemal symbolicznie, ale jeden element w tej rzeźbie jest bardzo realistyczny. Tb walizki, walizki pomordowanych. Miały one jedną wspólną cechę. Wie pan jaką?
P. Ś.: Były podpisane białą farbą.
S. W.: Nie, miały rozerwane zamki. Bo kluczyk zostawał gdzieś tam, porzucony z ubraniem. Wszystkie walizki są rozerwane. Tb jest wspólny widok z obozów zagłady. Tak samo musiało być w Auschwitz.
P. Ś.: Najbardziej poruszająca dla mnie jest rzeźba RUT DORFMAN. Na
—Mn /»lw»l<--------------------Om_|_
S. W.: Ciekawe, że zapamiętałem jej imię, bo na ogół ich imion nie pamię-lam. Strzygłem ją, a ona mnie pytała, jak długo się umiera. Powiedziałem jej— piętnaście, dwadzieścia minut. Gazowali spalinami z rosyjskich czołgów.
P. Ś.: Niektórzy historycy uważają, że bunt w obozie śmierci Treblinka udał się tylko częściowo.
S. W.: Jeden z nich nawet napisał, że „powstańcom nie udało się zlikwidować niemieckich i ukraińskich stanowisk ogniowych”. Autorzy ci chyba nie zdają sobie sprawy, że nasz bunt miał na celu dwie rzeczy: podpalenie obozu tak, aby nie mógł on już więcej funkcjonować, oraz ucieczkę pewnej liczby naocznych świadków zbrodni, jaka się dokonała w Treblince. Z góry było wiadomo, że tylko nielicznym z nas uda się wydostać z obozu, a i ci będą potem narażeni na cały szereg niebezpieczeństw. Był dopiero początek sierpnia 1943 roku i nie wyglądało na to, by wojna miała się ku końcowi.
P. Ś.: Kiedy po raz pierwszy spisywał pan swoje wspomnienia z Treblinki?
S. W.: To było zaraz po wojnie, w 1947 roku. Przyjeżdżała do mnie z Żydowskiej Komisji Historycznej z Warszawy pani, która zbierała relacje. To był trudny okres w moim życiu. Byłem niemal alkoholikiem. Często chodziłem podpity. Brało się wódkę i piło z kolegami z Powstania Warszawskiego. I w tym czasie ta pani zaczęła robić ze mną wywiady. Nie były zbyt składne.
P. S: A kiedy napisał pan swoją książkę wspomnieniową?
S. W.: Po spotkaniu z Martinem Grayem, francuskim Żydem, który napisał książkę o swoich przeżyciach i o Treblince, zatytułowaną Wszystkim, których kochałem. Zadzwonił do mnie w 1979 roku. Znalazł mnie na wsi. Rozmawiał ze mną przez godzinę, z Francji. Zaczął mnie przekonywać, że był w Treblince. Powiedziałem mu wręcz: „Tyś nie był w Treblince”. Ale kiedy on mi tyle perorował o tej swojej książce, to mówię do mojej żony: „Ja też napiszę książkę”.
1 wziąłem się do roboty. Nagrywałem siebie, a nagrywając i pisząc—płakałem.
P. S: Rzeźbami pokazał pan jeszcze raz to, co już zostało opisane w książce. Dlaczego?
S. W.: Po prostu chciałem uwypuklić, jeszcze mocniej wyrazić to, co tam było. Nie mogłem dodać więcej niż było, nie chciałem fantazjować. Te prace są oczywiście jakąś ilustracją mojej książki. 1 to, co napisałem, jest mi bliskie, i to, co rzeźbię, jest mi bliskie. Jestem szczęśliwy, że mogę rzeźbić, że coś tworzę.
P. Ś.: A która z form wyrazu wydaje się panu lepsza: rzeźba czy słowo?
S. W.: To są dwie odrębne rzeczy, pisanie i rzeźbienie. Mam dobrą pamięć wzrokową. Byłem długie lata mierniczym. Rzeźbiąc, cofam się w przeszłość i widzę różne szczegóły swoich przeżyć. Z chwilą kiedy zaczynam rzeźbić, powracają obrazy. Znów widzę tego szajsmajstra na tle ubikacji. Widzę ogrodzenie z drutu kolczastego z wplecionymi w nie zielonymi gałęziami. Widzę la-