mem kultury mas może schlebiać niekiedy próżności i snobizmem ludzi wykształconych i „dobrze wychowanych”, ale godzi w ich żywotne interesy o tyle, o ile muszą sprzedawać swe umiejętności. Zawodowe interesy inteligencji jako takiej wymagają zawsze wzrostu zapotrzebowania na jej usługi, to znaczy wymagają umasowienia i subłimowania potrzeb ludzkich w zakresie oświaty, higieny, lecznictwa, mieszkania, podróżowania, lektury, rozrywki, wymiaru sprawiedliwości i tak dalej.
I oczywiście wymagają takiego podziału dochodu społecznego, iżby budzone przez cywilizację potrzeby były możliwie najpowszechniej wyposażone w środki ich pokrycia.
Interesy ekonomiczne inteligencji polskiej w XIX wieku nie dlatego schodziły się z dobrem ogólnospołecznym, że inteligencja chciała być solą ziemi, lecz dlatego, że wynikało to z jej profesjonalnych funkcji — o tyle przynajmniej, o ile funkcje te wykraczały poza lojalną służbę w zaborczej administracji lub w zarządach spółek akcyjnych.
Inną jest sprawą, czy przyspieszenie cywilizacyjne leżało w ogóle \ w zasięgu jej możliwości. Wzrost potrzeb i zasobów podstawowej masy
narodu był niezmiernie powolny, znacznie wolniejszy od tempa indu
strializacji. Jest to zjawisko normalne. Pług spóźnionego kapitalizmu orze niektóre tylko grunta i orze je płytko, pozostawiając ogromne cywilizacyjne ugory. Zagospodarowanie ich wymagało zawsze planowej redystrybucji dochodu społecznego, którą zapewnić może jedynie
państwo lub terytorialny samorząd. O polityce społecznej caratu nie było co i myśleć, a uzyskany przez Wielopolskiego samorząd miejski i powiatowy został Królestwu odebrany w następstwie powstania. W efekcie — jak pisze Rychliński — „gdy na Zachodzie szybko rozwijający się ustrój samorządowy łagodził w imię potrzeb zbiorowości ujemne skutki kapitalizmu nie liczącego się z interesami ogólnymi, a więc podnosił poziom zdrowotny miast, rozbudowywał sieć dróg, roztaczał opiekę nad rosnącą nędzą miejską, wznosił szkoły i tworzył instytucje kulturalne, Królestwo Polskie było pozbawione zupełnie niemal organów takiej działalności zbiorowej”'3.
Cały program pracy organicznej polegał w końcu na tym, żeby te brakujące organy zastąpić ochotniczą pracą inteligencji, nie mającej funduszów ani uniwersytetów, ani nawet prawa dó stowarzyszania się. Twórcy i apostołowie tego marzycielskiego programu za całe swoje
narzędzie mieli cenzurowaną prasę i samym słowem chcieli poruszyć ten zarosły biedą i odrętwieniem polski staw. Starczyło im energii i wiary na całe dziesięciolecie. Jeszcze w roku 1880 pisał „Przegląd Tygodniowy”: „Nie .pojmujemy inaczej rozumnego liberalizmu, umiarkowanej demokracji, jak przez podniesienie warstw ludowych, tak miejskich jak wiejskich, do możności praktykowania wszystkich zdobyczy naszego wieku. [...] Pozostawiać jakieś warstwy narodu w spokoju z ich ograniczoną produkcją i konsumpcją, jest to dobrowolne skazanie społeczeństwa na zastój lub nawet na śmierć” .
Ale wkrótce nastaje epoka generała Hurki i w prasie Królestwa coraz częściej pisze się o apatii i marazmie prowincjonalnej inteligencji, której poza partyjką winta jest „zupełnie wszystko jedno”7. Z Warszawy zaś do galicyjskiego „Czasu” bystry obserwator i plotkarz donosi — w roku 1886 — o „powszechnym zesmutnieniu”, spowodowanym ogólną niemożnością: „Ludzie zrodzeni i wykształceni w szczęśliwszych nieco warunkach kraju wymierają, młodzi patrzą w przyszłość bez promieni, bez widoku, w rozgoryczeniu, jakie każdy dzień wzmaga, nieczynni i beznadziejni” .
Z tej goryczy, nieczynności i beznadziei różne rodziły się bunty. Przeciwko mieszczańskiej cywilizacji przemysłowej i kupieckiej, która zabija prawdziwe wartości kultury ludu polskiego. Przeciwko kapitalistycznemu wyzyskowi. Przeciwko Żydowi i Niemcowi, którzy na każdym kroku wchodzą w drogę rodowitym Polakom. Przeciwko obłudzie, konwenansom i gustom filistra. Przeciwko zaborcom.
I na domiar wszystkiego masochistyczny bunt intelektualistów przeciwko sobie samym i własnej bezsilności.
5. AFIRMACJA I NEGACJA
Z niewspółmierności wielkiej wizji i jakże małych środków zdawali sobie sprawę niemal od początku. Pisali z patosem i głęboką wiarą w słuszność swoich racji, ale bez pewności ich zwycięstwa. W odróżnieniu od swoich poprzedników z „Gazety Polskiej” (o których istnieniu
^ Zadania imehgencyi naszej, loc. cii., s. 618.
Z. Wasilewski), Z listów do przyjaciela na prowincji, „Glos" 1891, s. 360.
76 A. Zaleski* Towarzystwo Warszawskie. Listy do przyjaciółki przez Baronową XYZ, opr. R. Kołodziejczyk* Warszawa 1971, s. 437.
265