ku wyobrazić niż znalezienie nauczycieli fachu czy partnerów do jakiejś gry. I tu ciąży nad nami wpływ szkoły, która uczy nieufności wobec tego, co nowe i nieoczekiwane. Łatwiej możemy się pogodzić z ideą wymiany umiejętności konkretnych, dających się zastosować do określonej rzeczywistości, nawet jeśli ma to być wymiana między ludźmi nie mającymi formalnych uprawnień do nauczania, lękamy się natomiast nieograniczonych możliwości, jakie stwarza spotykanie się ludzi zainteresowanych określonym zagadnieniem, ważnym dla nich ze społecznych, intelektualnych i emocjonalnych względów.
Brazylijski nauczyciel Paulo Freire wie o tym z doświadczenia. Odkrył mianowicie, że każdy człowiek dorosły może zacząć czytać w ciągu 40 godzin, jeśli pierwsze słowa, jakie odczyta, mają polityczną wymowę. Freire instruuje swoich nauczycieli, żeby udawali się na wieś i poznawali słowa używane w związku z nurtującymi jej mieszkańców problemami, takimi jak dostęp do studni czy procent składany od długów należnych „patronowi”. Wieczorem chłopi spotykają się i omawiają te kluczowe słowa. Zaczynają sobie uświadamiać, że każde słowo zostaje na tablicy, chociaż jego dźwięk już przebrzmiał. Litery w dalszym ciągu odsłaniają rzeczywistość i czynią ją problemem, z którym można sobie poradzić. Nieraz byłem świadkiem wzrostu świadomości społecznej dyskutantów i budzenia się w nich gotowości do podjęcia akcji politycznej, ledwie nauczyli się czytać. Jak gdyby ujmowali rzeczywistość w swe ręce, kiedy ją odszyfrują lub zapiszą.
Pamiętam człowieka, któremu przeszkadzała lekkość ołówków: trudno mu było się nimi posługiwać, bo nie ważyły tyle co łopata. I pamiętam drugiego, który w drodze do pracy przystawał ze swymi towarzyszami i wypisywał mo-
tyką na ziemi słowo stanowiące przedmiot dyskusji: agua. Począwszy od roku 1962 mój przyjaciel Freire ciągle tuła się gdzieś z miejsca na miejsce, głównie dlatego, że nie godzi się na rozpoczynanie nauki od słów, które uznają mający prawo do nauczania dydaktycy, lecz operuje takimi słowami, 'które wybiorą dyskutanci..
Dobór w celach kształceniowych ludzi, którzy1 y z powodzeniem ukończyli szkołę, to inne zadanie. 1 * N Pomoc taka potrzebna jest większości osób, nawet czytelnikom poważnych czasopism. Ogół nie może i nie powinien zbierać się na dyskusje poświęcone hasłu, słowu czy obrazowi. Ale myśl przewodnia nie ulega zmianie: ludzie powinni
móc się spotykać i omawiać, problem wybrany i określony przez nich samych. Twórcza, odkrywcza nauka wymaga zetknięcia się ludzi na tym samym poziomie, równocześnie zaintrygowanych tymi samymi problemami. Wielkie uczelnie usiłują ich dobierać, zwiększając liczbę kursów i grup roboczych, ale zazwyczaj na próżno, bo ogranicza je program, sarna struktura nauczania i biurokratyczna administracja. Tak w szkołach, jak i na uniwersytetach większość środków finansowych przeznacza się na opłacenie czasu i stworzenie bodźców dla ograniczonej liczby osób, które podejmą z góry zaplanowane zagadnienia w rytualnie określonym układzie. Z gruntu odmiennym wariantem szkoły byłaby ogólnie dostępna sieć łączności kulturalnej, która pozwoliłaby każdemu interesującemu się danym problemem wejść w kontakt z innymi osobami o tych v samych zainteresowaniach.
Niech mi będzie wolno dla zobrazowania tego, co mam na myśli, opisać, jak mógłby intelektualny zespół w Nowym Jorku. / Każdy człowiek, w każdym dowolnie wybranym mo- i mencie i za minimalną opłatą, mógłby podać komputerowi swój adres i numer telefonu za-
55