118 (De)Konstrukcje kobiecości
Istnienie mozaiki statusów to poważny problem, a wręcz zagrożenie dla doktryn totalnej przynależności. Stwarza sytuację, że dana osoba może być jednocześnie uczestnikiem i outsiderem grupy, w istotny sposób zamazuje zatem granice, które doktryna ściśle definiuje. Wszelkie podziały wewnętrzne utrudniają jedność grupy, muszą być zatem jakoś przezwyciężone, na przykład poprzez przemilczanie różnic, jak to czyni feminizm. Merton wskazuje, że „hasłowe sformułowanie totalnej doktryny przynależności: tylko swoi rozumieją swoich — jest zdradliwe w swej prostocie i socjologicznie fałszywe”. Z cech charakteryzujących doktrynę, oprócz owego mono-polizmu wiedzy, wymienia również solipsyzm i etnocentryzm. Pierwszy przejawia się w przypisaniu uprzywilejowanego dostępu do wiedzy o grupie jedynie jej członkom, drugi zaś w skrajnych wypadkach prowadzi do gloryfikacji własnej grupy i szowinizmu, czego przykłady obecne w feminizmie opisywałam.
Merton dowodzi, iż użyty przez grupę status jako podstawa definiowania tej grupy i jej członków może być bronią obosieczną, wykorzystuje bowiem często cechy, które służyły w potocznej opinii do poniżania jednostek. I tak doktryna przynależności wzmacnia status pierwotnie narzucony, czyniąc z przynależności przeznaczenie, tym razem nie narzucane z zewnątrz, ale przyjęte wewnątrz grupy jako jej podstawa. W kontekście rozważań Mertona warto się więc zastanowić, na ile odwoływanie się do płci jako czynnika istotnego dla identyfikacji kobiet jako grupy może prowadzić do wzmocnienia, a nie, jak zakładano, obalenia zastanej hierarchii władzy i dyskryminujących instytucji? Właśnie o wzmocnieniu przez feminizm istniejących kategorii i podziałów, oświeceniowych w swym rodowodzie dualizmów (rozum/emocje, natura/kul-tura) oraz opozycyjności płci stanowiącej podstawy kultury patriarchalnej pisze wiele badaczek tego zjawiska. Juliet Mitchell podsumowuje: „Promując ideę kobiet jako jedności, promowałyśmy sytuację, w której stare klasowe antagonizmy przesunęły się z określonego chaosu w coś nowego. Rozpoznając na papierze różnice rasowe i klasowe między kobietami, jednocześnie z definicji nie potrafiąc uczynić z nich punktu wyjścia dla naszego ruchu, wniosłyśmy swój wkład do ideologii, która tymczasowo homogenizuje społeczne klasy, i stworzyłyśmy polarność, która ukryła inne podziały poprzez zrozumiałą i wszystko obejmującą opozycję: mężczyzna/ko-bieta” (Mitchell 1986, 45).
Można się oczywiście zastanawiać, czy ruch kobiet mógł nie uczynić z płci kategorii nadrzędnej? Czy oznaczałoby to niemożność mówienia w ogóle, czy jedynie większą ostrożność w tworzeniu uogólnień? Ruch feministyczny nie jest tu zresztą wyjątkiem. Wszystkie ruchy społeczne były najczęściej inicjowane przez niewielką grupę osób, chcących zmieniać świat „w imieniu ogółu”. Przy tym zwykle narażone były na krytykę tych samych „mas”, które chciano wyzwolić czy reprezentować. Być może owo przemawianie w imieniu ogółu zawsze prowokuje opór, gdyż nie sposób uwzględnić i zadowolić wszystkich. Rozmiary tej krytyki, co pokazuje choćby przykład feminizmu i wykluczonych przez niego kobiet, świadczą o tym, że w grę wchodzą często przywileje i pragnienie zachowania hierarchii władzy. A przecież uznanie czy włączenie różnorodności doświadczeń i interesów grozi tej hierarchii obaleniem.