Rozdział dziewiąty
Obrzędy rytualne w tej szczątkowej postaci, w jakiej przetrwały wśród Ików, nie miały charakteru religijnego, gdyż nie pełniły funkcji wiążącej społeczność. Toteż coraz istotniejsze staje się znalezienie odpowiedzi na pytanie: czy ten brak odruchów społecznych, wspólnych rytuałów i obrzędów religijnych oznacza, że nie istniała wśród nich wspólnota wiary? W większych społecznościach jesteśmy przyzwyczajeni do współistnienia grup różnych wyznań religijnych i nawet szczycimy się naszą tolerancją w tym względzie, nie zdając sobie sprawy, że społeczeństwo, którego nie spaja wspólna silna wiara, w ogóle nie jest społeczeństwem, tylko politycznym zbiorem jednostek trzymających się razem dzięki istnieniu prawa i siły, wobec czego jego istotą ^esT*przemoc. Jak wiemy, Ikowie nie znają prawa, a tym bardziej środków, które by zmuszały do przestrzegania określonych norm postępowania. Wszelki przymus wypływa u nich jedynie z warunków, w jakich żyją, i indywidualnej woli przetrwania. ^Swojej wiary, jeżeli ją mają, nic wyrażają w żadnych praktykach religijnych, rytualnych czy in-nychj. tylko w bardzo wąskim znaczeniu można by powiedzieć, że przejawia się ona we wspólnych poglądach na życie. Trudno by się tu jednak doszukać jakichś cech społecznych.
Jednym z przejawów wiary jest przestrzeganie — indywidualnie lub zbiorowo — tak zwanej ^moralności/ kiedy to człowiek zachowuje się zgodnie z głoszonymi przez tę wiarę zasadami, mimo że w danej sytuacji nie leży to bezpośrednio w jego interesie. Podkreślając naszą moralność, nie dostrzegamy częstokroć, że w ostatecznym rozrachunku przynosi ona korzyści nam samym, jako istotom społecznym żyjącym w określonym społeczeństwie. Jeśli brak wiary, jej funkcję przejmuje prawo, a moralność ma wpływ jedynie na postępowanie jednostek, które kierują się głosem sumienia. /Jeżeli istniała ogóle moralność Ików, nie udało ml się jej-przejawów zaobserwować, chociaż pozostały wyraźne ślady moralnej przeszłośc£ipJie można jednak było wykluczyć ewentualności, że ta'"inoralność istnieje, podobnie jak milcząca wspólna wiara, która co prawda nie przejawia się w obrzędach religijnych, lecz mimo to może stanowić podstawę integracji społeczeństwa. Nadzieje moje w tym względzie podtrzymała niespodziewana ucieczka starej Nan-goli, wdowy po Amuarkuarze, który umarł z pragnienia.
Amuarkuar umarł, zbierając trawę na wzniesienie niewielkiego schronienia w swojej zagrodzie, w którym po powrocie z wyprawy do Kidepo mogłaby zamieszkać Nangoli, gdyż dach ich chaty runął, a jej wnętrze służyło Amuarku-arowi za latrynę, kiedy był już zbyt słaby, żeby wychodzić na zewnątrz. Można powiedzieć, że Amuarkuar zmarł w trakcie wykonywania czynu społecznego, choć praca ta przyczyniła się bezpośrednio do jego śmierci. Kiedy Nangoli wróciła i dowiedziała się, że jej mąż nie żyje, stało się coś dziwnego: wpadła w rozpacz. Nie żałowała nawet energii, żeby dać wyraz tej rozpaczy, burząc resztki ich dawnego domu, gdyż był on dla niej czymś więcej niż zwykłą chatą. Zniszczyła też ogrodzenie i plony na swym małym poletku, schodzącym do wąwozu, który łączył się z Wąwozem Pirre — po prostu wyrwała z ziemi wszystko, co na niej rosło, i zostawiła, aby uschło w rozpalonym słońcu. Ale jeżeli płakała, to ja tego nie widziałem. A potem odeszła unosząc ze sobą cały swój dobytek — koścista stara kobieta z tobołkiem zawieszonym na plecach na skórzanym pasku przeciągniętym przez czoło. Z nikim nie rozmawiała, po prostu odeszła kierując się w stronę Kidepo.
Po kilku tygodniach dowiedziałem się, że wraz z grupą współplemieńców udała się do Sudanu, gdzie wszyscy razem zbudowali wioskę.,- Ci współplemieńcy, jak się okazało, to prawie wyłącznie "jej krewni, rzecz zresztą zrozumiała, gdyż w przeciwieństwie do reszty wiosek Ików wioskę Nangoli zamieszkiwała głównie jedna rodzina i tylko kilka osób spoza klanu. Ale taka migracja była czymś niezwykłym, toteż postanowiłem czym prędzej podążyć za nimi i zobaczyć, czy zgodnie z moimi przewidywaniami ta wioska zbie-
171