trzebę gruntownego wypowiedzenia się przed śmiercią i wybrał do tego kapłana. Otóż ów ksiądz opowiadał, że nie zaproponował umierającemu udzielenia ostatnich sakramentów, a to po prostu dlatego, że ten nie domagał się ich spontanicznie. Taką więc wartość sam kapłan nadawał spontaniczności.
Czy my lekarze mamy być bardziej kapłańscy niż sami kapłani? Czy nie powinniśmy raczej, przynajmniej w tej mierze co kapłani, uszanować swobodną decyzję powierzonego nam człowieka, powierzającego się nam chorego, przynajmniej w jego sprawach religijnych?
Otóż ostatnio w kręgach psychoterapeutów znów pojawiają się głosy, których postulaty sprowadzają się do tego, by psychoterapeuta przewyższał nawet kapłana. Byłby to jednak objaw pychy. Musimy bowiem funkcję lekarza ściśle odgraniczyć od misji kapłana. I tak jak niewierzący lekarz powinien zostawić wierzącemu pacjentowi to, co ten ostatni ma, tzn. jego wiarę, tak też lekarz wierzący musi pozostawić kapłanowi to, co kapłańskie, tzn. urząd.
O chorych na neurozę obsesyjną powiedzieliśmy gdzie indziej, że owładnięci są Faustowskim dążeniem do stuprocentowości, poszukując stuprocentowo pewnego poznania i stuprocentowo słusznych decyzji. Są tedy, jak sądzimy, urzeczeni obietnicą węża: I będziecie jako bogowie, wiedząc dobre i złe. (Pycha chorego na neurozę obsesyjną kryje się faktycznie w chęci przekroczenia własnej stworzoności, nie zaś tam, gdzie on ją w swej skrupulatności, tej nadwrażliwości sumienia, fałszywie lokalizuje.) Natomiast o owych psychoterapeutach, którzy w swych uzurpacyj-nych dążeniach chcą sobie przypisać, że dorównują kapłanom, możemy powiedzieć, iż chcą być jako kapłani, ukazujący dobre i złe.
Tak jak o samej logoterapii mówiliśmy, że nie może i nie chce zastępować psychoterapii, lecz jedynie uzupełniać ją, tak też z góry oświadczaliśmy co do duszpasterstwa lekarza, że nic nie jest mu dalsze, niż chęć zastąpienia duszpasterskiej funkcji kapłana.
Obowiązek uwydatnienia religijnego punktu widzenia wobec chorego wierzącego nigdy nie ciąży na lekarzu jako na lekarzu, lecz zawsze tylko jako na człowieku skądinąd wierzącym. I ponadto prawo do tego ma on właśnie zawsze tylko jako człowiek wierzący. Lekarz niewierzący bowiem nigdy nie ma prawa posługiwać się religią jako zwyczajnie i po prostu przydatnym środkiem do celów terapii. Oznaczałoby to degradację religii, robienie z niej czegoś, co jest po prostu wystarczająco dobre, by służyć utrzymaniu zdrowia lub uzdrowieniu.
Choć bowiem religia, jeśli chodzi o wpływ, może być bardzo skuteczna psychoterapeutycznie, jej cel jest zasadniczo całkowicie niepsychoterapeu-tyczny. Choć może wtórnie oddziaływać korzystnie na takie rzeczy, jak zdrowie i równowaga duchowa, jej celem nie jest leczenie duszy, lecz zbawienie duszy. Religia nie jest żadnym zabezpieczeniem spokojnego życia, bezkonfliktowości czy innych celów z zakresu higieny psychicznej. Religia dostarcza człowiekowi czegoś więcej niż psychoterapia i czegoś więcej niż ona od niego wymaga. Wszelkie mieszanie obu dziedzin, które wprawdzie co do skutku mogą się pokrywać, ale co do intencji są sobie obce, należy zasadniczo odrzucić.
Kierując się takim postulatem musimy również
71