274 Emile M. Cioran
Świętość jest odwyknięciem od świata. Dopiero po czasie udało mi się zrozumieć słowa zawarte w objawieniu św. Teresy: „Nie powinieneś już dłużej trzymać z ludźmi, lecz z aniołami”. Św. Teresa z Avila — kobieta, która przywraca dobre imię skazanej płci — nauczyła mnie
0 rzeczach ziemskich, a przede wszystkim niebiańskich, więcej niż jakikolwiek wielki filozof. To właśnie przeszkadzałoby w określeniu mnie mianem ucznia Schopenhauera czy Nietzschego, czyż jednak mógłbym powstrzymywać mą radość, zwąc siebie uczniem świętych?
Najtrudniejszą do napisania książką, lecz również najbardziej pociągającą, byłaby —jak sądzę — ta, która opisywałaby, w jaki sposób kobieta staje się świętą lub nią jest. Czy ktoś pojmie kiedyś ostateczny sens świętości
1 ewolucję, poprzez którą tyle kobiet uwolniło się od swej kondycji? Hiidegarda z Bingen, Róża z Limy, Matylda z Magdeburga, Lydwina z Schiedam, Aniela z Foligno, Katarzyna Emmerich i tyle innych — kto nam je sprowadzi z powrotem na ziemię? Albo, lepiej rzecz ujmując: czy one zaprowadzą nas ku niebu?
Dlaczego niweluje się tyle różnic pomiędzy świętymi — mężczyznami i świętymi — kobietami? Prawdą jest, że świętość nie ma płci, lecz stwierdzenie to oznacza zapomnienie o tym, że mężczyźnie łatwiej niż kobiecie wstąpić na drogę świętości. Pomiędzy pospolitością a świętością znajduje się filozofia, która nie jest nienormalnym wyjściem dla mężczyzny, inaczej niż dla kobiety. Aż do dziś nie było nigdy kobiety filozofa. W jaki sposób zatem kobiety osiągają świętość? Czy boskie powołanie wystarcza, by wyjaśnić ten skok? Podczas gdy mężczyźni dostępują świętości stopniowo, kobiety osiągają ją w zawrocie głowy, przez skok poza rozum lub, bardziej płynnie, omijając go. W kobiecej świętości jest więcej wyrzeczenia. Kobiety przezwyciężyły swą pospolitą kondycję tylko w jeden sposób: przez świętość. Stworzyły coś jedynie będąc świętymi. Do miłości nie dodały nic nowego, prócz swej własnej obecności. A gdybym starał się wyodrębnić w przeszłości te chwile mego istnienia, które najtrudniej określić, zatrzymałbym się niechybnie na tych, które poświęciłem lekturze św. Teresy. Subtelny żar jej niebiańskiego pragnienia, omdlewające pragnienie zawinięcia w całun, boski erotyzm, przemieniony w sztukę prorokowania i miłosierdzia. Gdybym nie studiował dzieła świętej Hiszpanki, nigdy nie zrozumiałbym świata, który odkrywamy dzięki ekstazie, a przede wszystkim doznaniom, które po niej nadchodzą. Kto nadał namiętnemu upodobaniu do śmierci, zrodzonemu z ekstatycznej pełni i niebiańskiego dreszczu, w których wyczerpuje się to, co żywotne, kto nadał więcej intensywności jego rozdzierającemu urokowi, jego dramatycznemu smakowi i bolesnemu powabowi niż św. Teresa. Wewnętrzny nadmiar prowadzi do mistycznego pragnienia śmierci. Ale św. Teresa była zbyt głęboko chrześcijanką, by nie widzieć w śmierci drogi najdoskonalszego spełnienia i kresu.
Kiedy nie można już dłużej ścierpieć idei, można żyć wraz ze świętymi — mężczyznami i kobietami — w święcie ponad myślami. Mimo że mniej się lękam bycia trędowatym niż świętym, przyznaję im pierwszeństwo w stosunku do innych form spełnienia, trzymania się na nieskończony dystans od idei. Świętość nie zna dialektyki. Bycie zawsze przewyższa myślenie, lub — inaczej mówiąc — myśl nie dodaje niczego do istnienia. To, dzięki czemu nie nienawidzę świętych, to ich postawa antyfilozoficzna. Jak długo jeszcze trzeba będzie twierdzić bez wytchnienia,