86
dowego społeczeństwa; by wyrzekł się swej samodzielnością swojej ziemi, dla pokoju świata? Taką myśl odrzuci każdy naród, godny tej nazwy, na jej przyjęcie nie zgodzi się jego honor. Bo zresztą ten naród wie, że ta ofiara nie pójdzie na rzecz jakiejś większej całości, jakiegoś bezsprzecznie uznanego wyższego dobra, lecz wyjdzie na korzyść innego narodu. Niektórzy obłudni pacyfiści proponowali nam, byśmy w imię pokoju wyrzekli się Pomorza, zrezygnowali z dostępu do Bałtyku; ale te propozycje nie były wyrazem poczucia prawa, lecz chęcią wymuszenia ustępstw na rzecz tego, kto rozporządza taką siłą, by mógł zagrozić światu wojną. Tego rodzaju absurdalne idee są właśnie najlepszym dowodem uznawania siły przed prawem.
Ale przypuśćmy, że to współżycie międzynarodowe ma się opierać na uznaniu niezależności państw i nienaruszalności ich granic. Gwarantują to uroczyście traktaty pokoju. Po wielkiej wojnie rozwinęła się cała epidemja różnych układów i deklara-cyj, wyrzekających się uroczyście wojny. Ale już w kilka miesięcy po podpisaniu takiego paktu zapomina się o nim. Traktatów bronią ci, którzy na nich względnie dobrze wyszli; inni jawnie głoszą wolę ich zmiany, albo też w ciszy gotują się do czynów zbrojnych, które je przekreślą. Zawsze naruszenie traktatów wywoływuje reakcję opinji publicznej świata; ale ta reakcja wtedy tylko przybiera konkretną postać, gdy czyjś narodowy interes zostanie dotknięty przez to złamanie traktatu.
Czy można formułować jakieś zasady prawne, któreby regulowały międzynarodowe stosunki, określały prawa poszczególnych narodów? W wewnętrznem życiu społeczeństwa mamy kodeks cywilny, mamy hipoteki, kamienie graniczne, których nie wolno jednostronnie przesuwać. Ale gdybyśmy przyjęli analogiczną zasadę w stosunkach międzynarodowych, doprowadziłoby to do bardzo dziwacznych konsekwencyj. Jakby wyglądała dzisiejsza cywilizacja świata, gdyby od wieków istniały nienaruszalne granice między ludami, zamieszkującemi kulę ziemską — to bardzo łatwo sobie wyobrazić. Konsekwencją tej zasady byłoby to, że naród liczny, wyższy cywilizacyjnie, nie miałby prawa wykraczać poza swoje terytorjum; dusiłby się na niem z głodu, a olbrzymie przestrzenie świata byłyby wciąż zamieszkałe przez dzikie plemiona i dzikie zwierzęta.
Przytoczmy raz jeszcze słowa R. Dmowskiego z „Myśli nawo-czesnego Polaka", zawsze aktualne: „Gdyby istniały jakieś
prawa międzynarodowe, ochraniające każdy szczep na zajmo-wanem przezeń terytorjum, zabezpieczające mu możność urządzenia się jak mu się podoba, bez względu na to, czy postępuje, czy stoi w miejscu, czy się wreszcie cofa w kulturze, moglibyśmy dojść do posiadania w środku Europy zatrzymanych w rozwoju, półbarbarzyńskich ludów, stanowiących tamę dla cywilizacji".
Ale znowu i wyższość cywilizacyjna nie może być podstawą prawną uregulowania stosunków między narodami. Nie znamy narzędzia, któreby mierzyło cywilizację. A naród, nawet niższy cywilizacyjnie od swego sąsiada, nie uzna nigdy jego prawa do swojej ziemi; jego sile będzie się starał przeciwstawić swoją siłę.
Niema tu zasad, uznanych za bezwzględnie sprawiedliwe. A „prawo stanowienia narodów o sobie", tak głośne w czasie wielkiej wojny? Wyraziło się one w plebiscytach, które miały rozstrzygać o przynależności państwowej spornych terytorjum. Jeżeli jednak najeźdźca długo rządził na cudzej ziemi, kolonizował ją, nasyłał swoich urzędników, wypędzał autochtonów, to może nawet uzyskać większość w plebiscycie; mimo to nie uznamy jego prawa do tego terytorjum, bo musielibyśmy uznać jego najazd. Ale również i powoływanie się na prawa historyczne bardzo często zawadzi; w tym sporze cofamy się coraz bardziej wstecz, dochodzimy do czasów, gdy lud, zamieszkały na danem terytorjum, nie miał jeszcze świadomości narodowej, wychodzimy z historji, by utonąć — w prehisłorji.
Wyobraźmy sobie, że jakieś wielkie państwo jest pozbawione dostępu do morza: u ujścia jego głównej rzeki, na wąskim skrawku brzegu morskiego, usadowiło się bodajże nawet od wieków państwo sąsiednie, które wyzyskuje tę sytuację, utrudnia wywóz z głębi kraju i t. d. Otóż nie możemy twierdzić, że kraj, któremu tak blisko do morza, ma się na zawsze wyrzec nadziei zdobycia dostępu do niego; przeciwnie, w tym kierunku pcha go konieczność geograficzna. Albo inny przykład. Dobrobyt kraju zawisł od użyźniania ziemi uprawnej przez wylew rzeki. Ale nad źródłami tej rzeki panuje kto inny; może przez zbu-