cmotywne. wrażeniowe i zmysłowe bogactwo prezentował inny freskant zabłąkany na IMebbc ziemie, tym razem z północy - SzwcdV^K^r«>mankwarCllest on odpowiedzialny za dekoracje przede wszystkim kościoła św. Anny w Krakowie, ale i bazyliki jasnogórskiej, i szeregu innych świątyń. W warszawskim środowisku sekundował florentczykowi przybysz z południa Szwajcarii - Francesco AntonioJ^iorgwli. Wykonał on dla Stanisława Hcrakliusza Lubomirskiego w latach 1687-1689 Treski w kopule i tamburzejcościoła na Czerniako*ic jwd-Waozawą. Fresk główny został mocno uszkodzony, natomiast cztery malowidła tamburu prezentujące ..koncert anielski'* zachowały się w dobrym stanie. Przedstawiają grające na różnych instrumentach anioły, które powkradały się do wnętrza przestrzeni podkopułowej. I tu również zastosowano malarstwo trójwymiarowe.
Koncepcja trójjedności sztuk - malarstwa trójwymiarowego, organizującego przestrzeń na równi z architekturą bez przewagi którejkolwiek ze sztuk, ta koncepcja, tyle razy już tu podkreślana, wywodzi się z późnej twórczości Berninicgo. I to raczej z dzieł przez mego projektowanych niż wykonywanych. Najważniejszą i największą na święcie realizacją trój jedności sztuk jest sklepienie II Gesu w Rzymie, odsłonięte w 1686 roku. a wykonane przez Gkwanniegn Batttstę Gaulli wedle rysunków Berninicgo. Nasze realizacje z Czer-niakowa. Krakowa czy Łowicza należą do największych, najtrafniejszych i najwcześniejszych na święcie nawiązań do wielkiej kopcepcji II GesCk.
Wśród malarzy sztuki emotywnej ostatniej fazy trzeba jeszcze wymienić postać fascynującą i tajemniczą - Mistrza Żywota św. Antoniego. To nie znany z nazwiska autor ośmiu 2<m fresków z żyda świętego wymalowanych w kościele Bernardynów na Czerniakowie 209 w Warszawie i czterech pendentywów z przedstawieniami świata w tymże kościele. U tego zagadkowego twórcy niesłychane wyczucie i subtelność kolorystyczna oraz mistrzowski, wirtuozowski rysunek aktu łączą się z prymitywizmem oddania draperii. a poetycka atmosfera i świat delikatnej cudowności - z brutalnym lekceważeniem zasad budowy głębi w malowidle. Jego sztuka pozwala wyczytać, że to malarz z północy, ale wykształcony w Wenecji. O jednym tylko takim wiemy malarzu, zabłąkanym aż do Warszawy, tyle że
nad Wisłą stal się największym architektem swej epoki i lu jako malarza go w ogóle nie znamy. To Tylman z Oamercn. Może jeszcze przypadek pozwoli tę zagadkę z czasem rozwiązać.
Król Jan III miał na swych usługach sprowadzonego z Rzymu batalistę. Neapolilahczyka z pochodzenia, Martino Altomontcgo (1659-1745). Wiemy, że był on już wPołacewroku 1684, ale może zawitał wcześniej. W 1702 roku znalazł się już z całą rodziną w Wiedniu (w Warszawie się ożenił i doczekał trojga dzieci), gdzie został cesarskim artystą nadwornym i założycielem tak zwanej austriackiej szkoły malarstwa. W naszym kraju malował
210 przede wszystkim bitwy królewskie. Wielkie płótna z „Odsicc^Yriedrua^ ocazLBitwą pod OstrzyhomicnWposiadala do 1945 roku fara w Żółkwi Do tych obrazów wykonywał Neapolitańczyk~3ziesiątki szkiców przygotowawczych - wezyrskich namiotów, polskiego uzbrojenia i oporządzenia, siodeł, kalkanów itp. (Szkicownik przechowywany w Melk w Austrii). Zachował się szkic tuszem „Odsieczy" (Budapeszt) i bozzetto olejne całego obrazu (Herzogcnburg). Zajmował się ponadto tematyką myśliwską, polowaniami i ich trofeami, ale dzieła o tej tematyce spłonęły ze wszystkimi naszymi rezydencjami wieku XVII. Zachowała się za to tematyka dla niegó uboczna - religijna. Muzeum Diecezjalne
211 w Tarnowie przechowuje „Ofiarę Abrahama", a kościół w świętej Lipce cztery inne płótna ołtarzowe. W ich świetle wiemy, że malował Altomonte w sposób silnie światłocieniowy. że mocne plamy koloru kładł w brunatne głębokie tła, co dawało swoiste migotanie kolorów i jeszcze je podkreślało. Malarzem dramatu nie był. za to kolorystą i dekoratorem zręcznym.
W latach siedemdziesiątych przeżywa apogeum swego rozwoju portret trumienny -specjalny, wyjątkowy, nigdzie poza orbitą kultury polskiej nie występujący gatunek portretu, związany z sarmackim obyczajem pogrzebowym. Portrety takie z reguły malowano na blasze, o kształcie szęścio- lub ośmiobocznym. przybijanej do czoła trumny stojącej na wyniosłym ozdobym katafalku, tak zwanym castrum doloris. Według polskiego obyczaju główną osobą był nieboszczyk - do niego mówiło się kazania i do niego zwracało w czasie długiej, nieraz kilkudniowej ceremonii. Stąd konieczność obecności głównego aktora in effigie, przenikliwie patrzącego z wierzchołka swej trumny, czy wszyscy krewni prawidłowo plączą. Dlatego też polski portret trumienny winien być jak najbardziej sugestywny, natrętnie patrzący, obdarzony silą wyrazu. Najwcześniejsze, jakie znamy (nie licząc jedynego z XVI w. - Batorego), pochodzące z lat trzydziestych, jak na przykład Adama Sędziwoja Czamkowskiego z Czarnkowa (jedyny portret do dziś przytwierdzony do trumny), były powtórzeniami normalnych, dworskich wizerunków. Jeszcze w latach pięćdziesiątych portret trumienny podlega ogólnym prawom malarstwa fazy kazimierzowskiej - jest swobodniej i szerzej malowany, bardziej walorowy. Na przestrzeni jednak trzeciego ćwierćwiecza XVII wieku zaczęto coraz częściej poszukiwać możliwości zwiększenia ekspresji do maksimum, a tym samym efektu w czasie pogrzebu. Rodzić się zaczęła specjalna konwencja portretu trumiennego, zakładająca deformację, dającą więcej informacji o nieboszczyku niż „normalny" portret o ujęciu perspektywicznym. Rysowało się teraz twarz na wprost, ale nos z profilu i z profilu uszy. potwornie odstające i wyrastające już z policzków. Nn dodatek twarz była całkowicie pozbawiona modelunku światłocieniowego, plasku i blada, o oczach nieraz przymrużonych, w specjalnie przenikliwy sposób patrzących widzowi wprost w oczy (efekt „wodzenia wzrokiem"). Reprodukujemy xvii spośród około 1000 portretów ocalałych do dziś - jeden męski. Zygmunta Pónińskicgo. pochodzący właśnie z lat bliskich roku 1675, bardzo typowy, ze wszystkimi znamionami
212 trumiennej „konwencji", i dwu kobiece, mniej typowe, o śladach modelunku i z wyrazem
213 pewnej słodyczy, a nie skupionej, upiornej przenikliwości, jak miało to zazwyczaj miejsce.
I jeszcze kilka słów o zaułku sztuki emoty wnej. jakim w fazie Sobieskiego stał się Gdańsk, Główną postacią wśród tamtejszych malarzy był Andrzej Stech. rodem ze Słupska (1635-
61