że życie to wieczna spirala w górę prowadząca do lepszej i bardziej wartościowej przyszłości, a Les opierał się wszystkiemu, co mogło stanowić zagrożenie dla tego mitu.
Na początku wydawało się, że terapia Lesa powinna się skupiać na problemach zmysłowości, wierności i trudności w podejmowaniu decyzji, ale ostatecznie okazało się, że wymaga ona zbadania głębszych, egzystencjalnych problemów: j pracy nad przekonaniem, że jego przeznaczeniem jest rozwijać się coraz świetniej i z coraz większym rozmachem, a jednocześnie pozostawać wolnym od ograniczeń nałożonych na innych śmiertelników, nawet od śmierci. Les (jak Pat w rozdziale 3) czuł się bardzo zagrożony każdą aluzją do konieczności rezygnowania z czegokolwiek: usiłował wymknąć się spod działania zasady „alternatywy wykluczają się”, a jasne pokazanie tego dążenia pozwoliło nam lepiej się skupić i przyspieszyło dalszą pracę terapeutyczną. Od momentu, gdy już potrafił zaakceptować konieczność rezygnowania i mógł odwrócić uwagę od kurczowego trzymania się wszystkiego, co kiedykolwiek miał, mogliśmy zacząć pracować nad tym, jak przeżywa swoje życie, a zwłaszcza bezpośrednio nad jego obecnymi relacjami z żoną i dziećmi.
Wiara w to, że życie jest spiralą ciągle wznoszącą się w górę, często pojawia się w psychoterapii. Pracowałem kiedyś z 50-letnią kobietą, której 70-letni mąż, wybitny naukowiec, po wylewie zapadł na demencję. Problemem był dla niej zwłaszcza widok dotkniętego chorobą męża, który nie robił nic innego, tylko cały dzień siedział przed telewizorem. Ta kobieta starała się, jak mogła, ale nie była w stanie powstrzymać się od zrzędzenia, żeby coś zrobił, cokolwiek, co poprawi funkcjonowanie jego umysłu: żeby przeczytał książkę, zagrał w szachy, popracował nad hiszpańskim, rozwiązał krzyżówkę. Demen-cja męża zachwiała wizją jej życia, które zawsze miało wznosić się ku dalszemu uczeniu się, nowym odkryciom i wyrazom uznania. Natomiast alternatywa była trudna do zniesienia: że każdego z nas czeka swój kres i każdemu przeznaczone jest
r
dokonać przejścia od okresu niemowlęcego i dzieciństwa po-|przez dojrzałość do ostatecznego schyłku.
k Kate, rozwiedziona lekarka, trzykrotnie zgłaszała się do mnie na terapię w ciągu ostatnich 20 lat. Tym razem przyszła w [wieku 68 lat z dojmującym lękiem związanym ze zbliżającą siwemeryturą, starzeniem się i śmiercią.
K Pewnego razu w trakcie trwania terapii Kate obudziła się o czwartej rano, poślizgnęła się w łazience i rozcięła sobie Pgłowę. Była to głęboka rana, a ona - mimo że bardzo krwawiła tr nie zadzwoniła do sąsiadów ani do dzieci czy po pogotowie. W ciągu dwóch poprzednich lat włosy tak jej się przerzedziły, żef zaczęła nosić peruczkę i nie mogła znieść myśli o tym, jak [{okropne byłoby wystąpienie się bez niej - jako starej łysej kolnięty - przed kolegami ze szpitala.
K Zgarnęła więc ręcznik, pojemnik z lodem oraz pudełko Bodów kawowych i położyła się do łóżka, uciskając głowę ręcznikiem z lodem, jedząc lody i szlochając z tęsknoty za matką (nieżyjącą już od 22 lat). Czuła się kompletnie porzucona, p. świcie zadzwoniła do syna, który zabrał ją do prywatnego gabinetu kolegi, ten założył jej szwy na ranę i zalecił, żeby nie mosiła peruki przynajmniej przez tydzień.
K Kiedy Kate przyszła do mnie trzy dni później, miała głowę owiniętą szalem i zalewał ją wstyd z powodu peruki, rozwodu, bycia samotną w kulturze uznającej tylko pary. Wstydziła się też swojej szorstkiej psychotycznej matki (która zawsze karmiła ją lodami kawowymi, kiedy Kate była nieszczęśliwa), piedy, którą musiała znosić przez całe dzieciństwo, nieodpo-■ędzialnego ojca, który porzucił rodzinę, kiedy ona była mała. Czuła się pokonana. Miała poczucie, że nie zrobiła żadnych postępów po dwóch latach terapii ani we wcześniejszych jej cyklach.
87