budowle Le Corbusiera w Czandigarh, stolicy Pendżabu, musiały zostać zmodyfikowane przez lokatorów, by stać się mieszkalne. Hindusi obudowywali ścianami balkony Le Corbusiera i zamieniali je na kuchnie. Analogicznie Arabowie przybywający do Stanów Zjednoczonych konstatują, że nabyte przez nich wzorce przestrzeni trwałej nie godzą się z budownictwem amerykańskim. Czują się nim udręczeni — zbyt niskimi sufitami, zbyt małymi pokojami, brakiem należytej prywatności i widoków przez okno.
Nie należy jednak sądzić, że niezgodność pomiędzy wzorcami zinternalizowanymi a zeksternalizo-wanymi zdarza się tylko na styku różnych kultur. W miarę jak rozwija się nasza technologia, takie jej osiągnięcia, jak klimatyzacja, oświetlenie jarzeniowe, ściany dźwiękoszczelne, pozwalają nam projektować domy i biura bez oglądania się na tradycyjny wzorzec drzwi i okien. Ale innowacje te częstokroć dają w wyniku ogromne pokoje-sto-doły, w których terytorium dziesiątków urzędników tkwiących w swoich klatkach jest nieustalone.
PRZESTRZEŃ NA PÓŁ TRWAŁA
Parę lat temu poproszono Humphry’ego Osmonda, utalentowanego i spostrzegawczego lekarza, o pokierowanie ogromnym centrum zdrowotno-badaw-czym w Saskatchewan. Szpital ten był jednym z pierwszych miejsc, w których wyraźnie zademonstrowano związek pomiędzy przestrzeniami na pół trwałymi a zachowaniem. Osmond zauważył, że niektóre pomieszczenia, jak np. dworce .kolejowe, skłaniają ludzi do trzymania się z daleka od siebie. Nazwał je przestrzeniami odspołecznymi (sociofugal). Inne znów, takie jak kramiki w staroświeckim drugstorze albo stoliki we francuskiej
kafejce pod gołym niebem, skłaniają ludzi do skupiania się razem. Te znów nazwał dospołecznymi (sociopetal.) W szpitalu, którym kierował, pełno było przestrzeni odspołecznych, mało zaś takich, które można by nazwać dospołecznymi. Co więcej, personel pomocniczy i pielęgniarski wyraźnie wolał te pierwsze, gdyż łatwiej w nich było utrzymywać porządek. Krzesła w hallach, które po godzinach odwiedzin zostawały poustawiane w niewielkie kręgi, natychmiast szeregowano w sposób niemal wojskowy, w długie rzędy wzdłuż ścian.
Szczególną uwagę Osmonda zwrócił nowo zbudowany, „pokazowy” geriatryczny oddział kobiecy. Wszystko w nim było nowe i błyszczące, czyste i jasne. Było tu dość przestrzeni i dużo radosnych kolorów. Jedyny kłopot polegał na tym, że im dłużej pacjentki przebywały na oddziale, tym mniej miały ochoty do rozmawiania ze sobą. Stopniowo wszystkie upodobniły się do mebli, permanentnie i cicho przylepionych do ścian w regularnych odstępach pomiędzy łóżkami. W dodatku zdawały się wszystkie być w stanie depresji.
Wyczuwając, że przestrzenie te były raczej od-społeczne niż dospołeczne, Osmond zaangażował wnikliwego młodego psychologa Roberta Somme-ra, aby popracował nad związkiem pomiędzy umeblowaniem pomieszczeń a rozmowami. Szukając takiego naturalnego otoczenia, które nastręczałoby wiele różnych sytuacji, w jakich można obserwować rozmawiających łudzi, Sommer obrał sobie kawiarnię szpitalną, ze stolikami o powierzchni 90 na 180 cm, przeznaczonymi dla sześciu ludzi. Przy stolikach tych możliwe było sześć różnych dystansów i tyleż orientacji jednego ciała w stosunku do innego:
jl59